Paula Celana czytanie.

O Celanie pisałem już tutaj ponad rok temu przy okazji wydania tłumaczeń Krynickiego, ale otrzymałem w prezencie, od osoby wtajemniczonej w moje Celana uwielbienie, a takich osób jest niewiele, powiedzmy sobie szczerze, takich osób nie ma prawie wcale, więc dostałem od osoby bliskiej, cokolwiek kryje się w owym znaczeniu, bo przecież jeśli ktoś wie, że lubię Celana, to znaczy, że wie znacznie więcej niż inni, stąd przynależy do kompanii, reasumując, otrzymałem niedawno tomik wierszy Paula, wydany przez Wydawnictwo Literackie w roku 1988, nie tak dawno przecież, marne 26 lat temu, w tłumaczeniu Feliksa Przybylaka. Tomik niewielki, również dwujęzyczny, jak wybór Krynickiego, gdzie po lewej wiersz niemiecki a po prawej nasz.

W posłowiu dostajemy fragment przemówienia poety, wygłoszonego podczas odbierania jakiejś nagrody literackiej, nieważne jakiej, ważne co Celan pomyślał, jak to przemówienie pisał. A myślał tak: „W tym języku, który musiał teraz pokonać własną niemoc, przejść przez straszliwe milczenie, przejść przez tysiące mroków niosących śmierć mowy, próbowałem pisać wiersze, żeby mówić, żeby się zorientować, żeby zbadać gdzie się znajduję, co się ze mną stało i żeby zarysować sobie rzeczywistość. Bo wiersz nie jest czymś bezczasowym. Co prawda wnosi roszczenie nieskończonościowe, próbuje przebić się przez czas – przezeń, ale nie ponad nim”. I jeszcze: „ … wiersze są w drodze; biorą na coś kurs. Na co? Na coś co stoi otworem, co jest do zasiedlenia, może na jakieś Ty i na jakąś rzeczywistość, które da się zagadnąć.” Hm.

CSC_0957

W wierszach Celana podoba mi się ta niejednoznaczność i mętność przekazu, niejasność i sąsiedztwo obok siebie słów, nie mających prawa do wzajemnego towarzystwa. Czytanie Celana przypomina odwiedziny we śnie, gdzie nie wszystko jest wytłumaczalne ale wszystko jest możliwe. I jeśli zestawimy obok siebie wiersz Corona, którego niemiecki oryginał nie zmienił się od 1952 roku, w tłumaczeniu Krynickiego oraz Przybylaka, to dostrzeżemy niuanse ale czy dotrzemy do sedna? A ponieważ chropowatość niemiecka i zwięzłość w tym przypadku lepiej wypadła u Przybylaka, stąd jego tłumaczenie poniżej:

Jesień je mi z ręki swój liść: jesteśmy przyjaciółmi.

Łuskamy czas z orzechów i uczymy go chodzić;

czas wraca do łupiny.

 

W lustrze jest niedziela,

we śnie się śpi,

usta mówią prawdę.

 

Moje oko zapuściło się w płeć ukochanej:

przyglądamy się sobie,

mówimy sobie to co ciemne,

kochamy się jak mak i pamięć,

śpimy jak wino w muszlach,

jak morze w krwawym promieniu księżyca.

 

Stoimy objęci w oknie, z ulicy nam się przyglądają:

bo jest czas, żeby wiedzieć!

Bo jest czas, by kamień pokwapił się zakwitnąć,

żeby niepokój serce poraził.

Bo jest czas, żeby czas był.

 

Bo jest czas.

 

A Ryszard Krynicki końcówkę rozegrał tak:

Stoimy objęci w oknie, przyglądają się nam z ulicy:

już czas, żeby się dowiedzieli!

Już czas, żeby kamień raczył zakwitnąć,

żeby  w sercu zabił niepokój.

Już czas, żeby nadszedł czas.

 

Już czas.

 

Zdecydowanie lepiej to brzmi u Przybylaka, choć chętnie zamieniłbym to fatalne „pokwapił” na „raczył”. Czytanie Celana zawsze zwiastuje przygodę a interpretacje zawiodą nas tam, gdzie z łatwością uda nam się „zarysować rzeczywistość”. Bo przecież o to właśnie chodzi w życiu.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.