Jestem zdecydowanym zwolennikiem przyznawania nagród literackich. Każdy piszący powinien przynajmniej raz w życiu otrzymać nagrodę za swoja twórczość, najlepiej żeby to była nagroda pieniężna – spora nagroda. Wiadomo, że z pisania mogą wyżyć nieliczni, a iluż amatorów zniechęca się po swoich pierwszych krokach, a przecież z niejednego mógłby wyrosnąć na przykład taki Flaubert. Tomas Transtromer napisał nie więcej niż 300 wierszy a wczoraj zgarnął prawie 1,5 miliona dolarów. W tym przypadku pieniądze akurat nie maja większego znaczenia – poeta ma 80 lat i koronuje nagrodą swoją twórczość, odwrotnie niż np. Kipiling, który zgarnął kasę w wieku 42 lat, choć nie wiemy, ile w roku 1907 płacono za ten zaszczyt.
Nie mam w swoich zbiorach żadnego tomiku poety, być może ze względu na niedocenianie przeze mnie tego rodzaju twórczości – jak nie przekonuje mnie świat kreowany przez Szymborską, tak samo nie widzę się w wierszach Szweda.
„Dość mając wszystkich, którzy przychodzą ze słowami, ze słowami, ale nie mówiąc nic, wyjechałem na zaśnieżoną wyspę. Pustkowie nie zna słów. Niezapisane stronice ciągną się na wszystkie strony! Natrafiam na ślady sarnich kopytek w śniegu. Mowa, choć żadnych słów.”
Specjalnie napisałem to bez podziału na strofy, bo tego rodzaju poezja, wtłaczająca nam jedynie pewną myśl, lepiej brzmi jak proza poetycka. Ale to moja interpretacja. Jedna mała, nic nie znacząca myśl, podniesiona do potęgi zastanowienia się – tylko po co? Żeby uzasadnić coś, co tak naprawdę wiemy od kiedy skończyliśmy 30 lat? Poeta mówi, żebyśmy przystanęli, ale my i tak polecimy dalej – on zresztą również. O marności naszych związków z innymi, każdy lekko myślący wie doskonale i jak już w ten las pójdzie, to nie tylko uświadomi sobie ten fakt, ale jeszcze nazbiera jagód.
„Gdy śnieg zawiewa morze i skrzyp sosny
Pozostawia w powietrzu ślad głębszy niż płoza sań,
Do jakiego błękitu mogą oczy dojść? Jak głęboko bezgłośny
Może stać się beznamiętny tok zdań? …”
Chciałoby się dalej przepisywać i smakować, zwłaszcza kiedy sobie wyobrazimy jak czytałby to sam Brodski. On by to wyśpiewał właściwie, zawodził rosyjskością, pędził linijkami interpretacji.
Dalej nie rozumiem czemu Barnes napisał „Papugę Flauberta”. Próbuję się wtoczyć w te koleinę rozumowania, ale jak na razie całość wydaje mi się sporym naciągnięciem, naginaniem pomysłu do faktów albo raczej odwrotnie. Najciekawszy jest dotąd fragment o poznanym Amerykaninie, który kupił gdzieś listy Flauberta do pokojówki, a potem je spalił, bo ponoć sam pisarz tak postanowił. Oczywiście jest to fantazja Barnesa, tak jak wymyślona przez niego postać autora relacji, bo nie jest to sam Barnes. Czyżbym się mylił albo nieuważnie czytał? Powinienem się w to bardziej wgryźć, zwłaszcza, że czytanie tej książki idzie nadzwyczaj łatwo, tak jak łatwa jest nuda, która mnie ogarnia, kiedy po nią sięgam.