Kundera jest jak mit. Już dawno stał się pomnikiem, co ciekawsze jest to pomnik niepokorny, złośliwy i pamiętliwy. Z racji swoich 86 lat wyczynia co wyczynia, dając osobliwą okazję do promocji swoich książek, bo przecież nic się tak dobrze nie sprzedaje, jak niekonwencjonalność.
Po czterech latach od esejów (albo eseju) „Spotkanie” i trzynastu po „Niewiedzy”, wydał, co ciekawe, najpierw we Włoszech, a dopiero potem we Francji, gdzie mieszka, cieniutką książeczkę, którą przeczytałem w drodze między kuchnią, łazienką a tapczanem, zdziwiony że to już, zaskoczony, że zapłaciłem za nią prawie 30 zł ( co i tak jest taniej niż w księgarni tradycyjnej).
Streszczenia nie ma co tutaj robić – wydawcy dają zawsze standardowy opis wydarzeń, że czterech przyjaciół, jeden ogląda pępki kobiet i przez to wysnuwa dziwaczne wnioski, drugi mówi w wymyślonym przez siebie języku pakistańskim, a trzeci chce się wybrać na wystawę Chagalla, ale nie chce mu się stać w kolejce. A co wymyślił Kundera dla czwartego, wybaczcie, nie zapamiętałem.
Czytałem gdzieś recenzję, czy coś w tym rodzaju, napisaną przez tłumacza książki, czyli Marka Bieńczyka, i jak się domyślacie, tłumacz znalazł tam szereg ciekawych wątków, problemów i innych takich – śmiem napisać, że tekst Bieńczyka na temat „Święta nieistotności”, był lepszy od samej książki Kundery, ale to daleko idąca złośliwość. Zresztą chciałbym, żeby Kundera napisał książkę zatytułowaną „ Księga złośliwości”, bo przecież na tym zna się doskonale. Przykłady? Zakaz publikacji swoich książek w formie e-booków, jakaś awersja do języka czeskiego, gdyż podobno zabrania publikacji swoich książek w tym języku (czy to prawda? Ktoś wie?). A na koniec zakaz ekranizacji swoich książek, ponieważ „Nieznośna lekkość bytu” go rozczarowała. Powiedziałbym, że nic tak nie przysporzyło mu sławy, jak właśnie ten film, ale może w głowie pisarza, obrazy z książki naprawdę nie pokrywały się z tymi co wymyślił Kaufman, więc mógł dostać szału.
W książce podoba mi się wątek Stalina opowiadającego anegdotę o swoim polowaniu na kuropatwy i ten niuans, mówiący o poczuciu humoru dyktatora i tępocie Chruszczowa. Wymyślanie zdarzeń, które na pewno nie miały miejsca oraz dodawanie do tego filozofii, finezji i trzeciego słowa na „f” czyli fantazji, to najpotężniejszy grzech pisarza, który nie chce być Czechem (niech se tak ma, ja też nie lubię Czechów). Historia z kuropatwami Stalina jest esencją narracji, podobnie jak ten jego żart, żeby na cześć nie trzymającego moczu Kalinina, nazwać miasto, w którym całe życie spędził nie kto inny, tylko sam Kant.
Podsumowując to wszystko, bo przecież nie warto pisać o zdarzeniach znajdowanych w książce, bo tam się naprawdę nic nie dzieje, a wyłowienie z tego filozoficznej prawdy o randze „nieistotności” przekracza moje zdolności intelektualne, więc podsumowując też „żart”, te kpinę czy marudzenie starca o niczym, musze napisać, że pomarańczowa okładka doskonale przyciąga wzrok i można się spodziewać dobrej sprzedaży. Czy żałuję, że wydałem pieniądze? Nie powiem – niech każdy przekona się sam, bo dla każdego, święto nieistotności odgrywa się na własnym poziomie – oczytania.