Na wschodzie bez zmian.

Sam już nie wiem jak to jest z tym „Wschodem” Stasiuka. Czytanie postępuje powoli, nigdy nie nabrało odpowiedniego przyspieszenie, nie rzuciłem się na ciąg dalszy łapczywie, nie marzyłem o czytaniu, nie mając pod ręką tej książki. Przyspieszyłem lekko jedynie pod koniec, ale raczej tylko po to, żeby już mieć to z głowy, żeby przejść do następnej książki. Miało to oczywiście swoje dobre strony, bo w międzyczasie, poczytałem sobie co sądzą inni, zapewne mądrzejsi, o najnowszej książce Stasiuka, bo przecież zawsze czytam opinie innych w trakcie konkretnych lektur, żeby się przekonać, czy moje opinie oryginalnością grzeszą lub są na siłę wymyślone, albo wynikają jedynie z niewłaściwej interpretacji zamysłu autora. Czy jakoś tak …

DSC_1414

Stasiuk napisał „Wschód” oczywiście „stasiukiem”, czyli tym niepodrabialnym na razie stylem, właściwym tylko jemu, towarzyszącym mu od lat, może od „Jadąc do Babadag”, a może od czegoś wcześniejszego. Dla mnie Babadag to odkrycie, zakochanie, to początek autora, którego książki od tego czasu kupuję, a właściwie kupowałem, bo przedostatnią: „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” sobie darowałem, jakbym już miał przesyt tej „stasiukowszczyzny”, a może dlatego, że stanowiła kompilację różnych tekstów, jakby na wyrost włączonych do książki, kompletnie wtórnych i odgrzewanych, niepotrzebnie postawionych obok siebie.

Czy ktoś zwrócił uwagę co jest na okładce tej najnowszej książki? Czy pamięta się jedynie jakąś bladoniebieską, wyblakłą drogę szutrową, czy w ogóle się zwraca uwagę na tę okładkę, mdłą i parszywą, pewnie celowo tak bezpłciową. Więc okładka zupełnie nie zachęca do kupienia – o ile nazwisko Stasiuk, gwarantuje sukces, to ta okładka ten sukces znakomicie osłabia, ona jest prowokacją, albo próbą zmierzenia się nazwiska autora z beznadziejnością wydawcy, zwłaszcza, że można wyczytać, kto ją zaprojektował oraz że zdjęcie kupiono od profesjonalnej firmy, która oferuje każde zdjęcie do każdej książki i nie tylko.

Czy Stasiuk się już skończył? Czy już do końca będzie pisał jedną książkę, tę samą frazą, o tym samym wciąż i w tym samym stylu? Przesyt Stasiukiem narasta, czy też liczba miłośników się zwiększa? Nie ma sensu odpowiadać na te pytania – lepiej samemu zdecydować, czy chce się jeszcze tej „stasiukowszczyzny” zasmakować. Moim zdaniem „Wschód” jeszcze się broni, jeszcze potrafi zachwycić, coś odsłonić, zaintrygować, ale pewnie dzięki tym fragmentom, w których autor opisuje swoje przygody w dalekiej Azji, kiedy razem z nim jesteśmy w tych kompletnie bez wyrazu miastach, gdzie nie ma nic godnego uwagi, gdzie Stasiuk filozofuje na temat własnego życia, kiedy zestawia swój los, swoje dzieciństwo, z tymi krajobrazami, z tą pozostałością po komunizmie lub tym nieuchronnym parciem wschodu na zachód.

Stasiuk jest mistrzem świata w układaniu, zestawianiu, przypominaniu, porównywaniu, szukając własnej tożsamości, rozumieniu siebie, bo przecież nie Polski nawet, a Europy na pewno. Zgrabne, śmieszne, celne „stasiuki” są jak narkotyk, wchłaniają się bezboleśnie, zachwycają prostotą, są jak obejrzany wielokrotnie film, znajome i celne. Niechże Andrzej Stasiuk  napisze wreszcie coś fabularnego, niechże historią zaatakuje, porzuci myślenie o własnej duszy, bo tę duszę znamy od lat, ona się nie zmienia od „Murów Hebronu” od „Opowieści galicyjskich”, od ‘Fado” i „Taksimu”. Panie Andrzeju, strof twych nie godnym wielbić, ale na rany Chrystusa, weź Pan się za porządną opowieść, bo kolejnego „stasiuka” nie zdzierżymy, szlag nas trafi czytając wciąż tę jedną opowieść.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.