Jak wiadomo Murakami nie jest moim ulubionym pisarzem – powiem więcej: to pisarz, który potrafi mnie zirytować, a irytacja spowodowana jest nie nieudolnością ale zaprzepaszczaniem możliwości. Warsztatowo nienaganny, pomysłowy, konsekwentny stylowo a jednak dla mnie pęknięty, niedokończony, jakby w nieustannym oczekiwaniu na krystalizację. Wciąż sobie powtarzam, że skończyłem już z Harukim, a jednak ma swoja siłę przyciągania, jest też niezwykle medialny a będąc faworytem do Nobla tegorocznego spowodował, że zażyczyłem sobie egzemplarz recenzencki – pal licho zarzekania się.
Książka przyszła do mnie później niż się spodziewałem, stąd nie mogłem jej czytać w dalekich Himalajach, a myślałem, że to będzie doskonała odskocznia od uprzedzeń – chciałem się nawrócić „Bezbarwnym Tsukuru Tazaki i latami jego pielgrzymstwa”. I mam książkę nieprzeczytaną ale o niej napiszę w związku z niezwykłą akcją promocyjną, która odbyła się przed premierą. Wydawnictwo Muza podało informację, że zaliczka za prawa do publikacji najnowszej powieści Murakamiego jest najwyższą ze wszystkich kwot przeznaczonych na jeden tytuł w całej historii działalności wydawnictwa. Ale za to się działo: najpierw wysyłano kartki z cytatami z powieści autora – sam dostając te kartki początkowo nie wiedziałem o co chodzi, ale pomysł niebanalny. Przed oficjalną premierą wydarzyło się coś naprawdę zaskakującego – w trzech dużych miastach ustawiono na dworcach kolejowych (bohater powieści jest konstruktorem dworców) specjalne automaty, w których za promocyjną cenę można było kupić książkę i dodatkowo otrzymać gadżety związane z powieścią. Książki kupowane w automatach, jak pepsi czy batony Mars to nie jest nowość, ale w naszych realiach czytelniczych, podoba mi się szczególnie.
A ponieważ żyjemy w epoce smartfonów, możliwa jest do ściągnięcia specjalna aplikacja Murakami Notes, pozwalająca na wykonywanie codziennych notatek, którym towarzysza cytaty z Murakamiego. Jesteśmy pierwszym krajem europejskim, w którym ukazuje się książka; w Japonii pierwszego dnia poszło 600 tyś. egzemplarzy (wyobraźmy sobie ten fenomen w Polsce np. w związku z wydaniem nowej książki Pilcha) a Koreańczycy zapłacili 1,5 miliona dolarów za prawa wydawnicze. Książka to wciąż dobry biznes, jest jak bieganie, czasem trzeba się trochę pomęczyć, ale jakaż jest w końcu satysfakcja!
Z notki wydawniczej: „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” opiera się na symbolice barw reprezentowanych w kulturze japońskiej przez znaki Kanji: białym, czarnym, niebieskim i czerwonym. Kolory te odpowiadają imionom dawnych przyjaciół Tazakiego, jedynie główny bohater pozostaje bezbarwny. Długa i daleka podróż w czasie i przestrzeni doprowadzi go do poznania tajemnic z przeszłości. Czy uda się je rozwikłać? Tytuł nowej powieści Murakamiego pochodzi z suity Ferenca Liszta „Lata pielgrzymstwa”. Lubię też graficzną formę wydawcy Murakamiego. I cenę lubię, nie żadne 39,90 ale po prostu 34,99, niby nic a jednak 5 zł.
I znowu Murakami mnie fascynuje, podchodzi mnie umiejętnie, kusi nadzieją na przełamanie, na uchwycenie czegoś brakującego. Murakami biega – pewnie dlatego jest mi bliski mentalnie – niech jeszcze uderzy we mnie literacko. Wtedy dopiszę tutaj ciąg dalszy.