Michelangelo Antonioni

„Scenariusze” w Wydawnictwie Artystycznym i Filmowym w roku 1976, rzecz jasna kupiłem w antykwariacie, w czasach gdy były one świętymi miejscami, odwiedzanymi przez rzesze miłośników i nie tylko. Cena na czerwonej obwolucie głosi 50 zł, wypisana ołówkiem zmienia się nierozważnie na 80. Umarli tego samego dnia: Antonioni i Bergman, chyba ostatnie symbole kina innego. Śmieszne jest mówienie, że robili kino lepsze od współczesnego – czasy nie czekają, prą do przodu nie oglądając się za siebie. Współczesne filmy na festiwalu Era Nowe Horyzonty, wpisane są w podobny kanon, choć zrobione już inaczej, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie chce kręcić podróbek Bergmana, bo byłby śmieszny. Jeśli jest jakiś problem to jedynie w tym, że kiedyś Bergman, Fellini czy Antonioni oglądani byli przez wszystkich a dziś masowa produkcja filmowa to tysiące filmików o niczym, robione dla czystej rozrywki a jeśli film nie jest produktem na sprzedaż, to nie ma szans na jego obejrzenie.
Początkowo chciałem napisać o scenariuszach Bergmana, ale przecież już o nich pisałem: (Bergman Scenariusze). Ruszyłem na poszukiwania – niedobry moment dla każdego zbieracza, kiedy zapomina gdzie jaka pozycja stoi. Wpadłem w przerażenie, że już nie mam „Scenariuszy” Antonioniego, wygrzebałem już „Sceny z życia małżeńskiego” i „Funny i Aleksander. Z życia marionetek” Bergmana i wreszcie po chwili zastanowienia domyśliłem się, że przecież mimo czerwonej obwoluty, „Scenariusze” Antonioniego mogą mieć biały grzbiet – i tak było, znalazłem je wciśnięte obok Faulknera i Kundery.
Wielka piątka Antonioniego: Przygoda, Noc, Zaćmienie, Czerwona Pustynia i Powiększenie. Jakież są to niepokojące filmy, ileż w nich tajemnicy, rozedrgania, ciszy, martwych przestrzeni, chłodu i samotności. To hipnotyczne kadry, wiatr który unosi przez kilka minut strzęp papieru na pustej ulicy, błąkanie się Moniki Vitti, zbliżenia jej twarzy…
Fascynowała mnie kiedyś „Przygoda” – pamiętam nawet jak w kinie „Syrena” w W. oglądałem czarno-białe fotosy wklejone w specjalną gablotę omawiającą aktualny repertuar ( czy pamiętacie jeszcze te gabloty przez kinami, kiedy stało się z zadartą głową i śledziło z wypiekami na twarzy repertuar na kolejny miesiąc?). Film powstał w 1960 roku, ale jak to się stało, że pokazywano go u nas w połowie lat 70-tych? Albo „Zawód reporter” z niezwykłym Jackiem Nicholsonem, już trochę inny film, zrobiony 15 lat po „Przygodzie” ale nadal z odciśniętym piętnem mistrza. Kino dla mojego pokolenia to nie popcorn, multipleksy i dźwięk jak z kosmosu – to ciemne sale, mało widzów, emocje, skupienie, a potem powrót pieszo do domu przez ciemne ulice i próba wyjaśnienia sobie w samotności, dlaczego to jest takie fascynujące, dlaczego mało z tego rozumiem a przecież mnie jakoś pociąga.
Publikowanie scenariuszy to tylko fanaberia, przydatna może dla zawodowców – kupowałem je jedynie przez szacunek dla autorów, nie po to żeby czytać. Kiedyś oglądałem „Przygodę” ze scenariuszem w ręku i zaręczam, że aktorzy zmieniają kwestie. I może na tym polega magia kina?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.