„Let it come downe” mówi pierwszy morderca, rzucając się na Banca, w trzecim akcie Makbeta. Nieszczęsny przyjaciel mordercy króla, przed swoją gwałtowną śmiercią wypowiada zdanie, że wieczorem chyba będzie padać. Bowles umieścił tę krótką chwilę przed śmiercią Banca jako motto książki „No więc dobrze”, w której nasze wyobrażenie o afrykańskim słońcu zderza się z literackim obrazem nieustającego deszczu.
Bo tutaj wciąż leje deszcz. Kiedy Bowles w 1951 roku znalazł się w Tangerze także padało. Zamieszkał w pensjonacie, gdzie woda lała się strugami po ścianach i korytarzach. Pisarz spędzał więc całe dnie w łóżku, żeby nie brodzić w zimnej wodzie.
Specyficzna proza Paula Bowlesa to błądzenie oniryczne, wodzenie się za nos z losem, fatum i przeznaczenie, nieuchronność. Sam charakteryzuje swojego bohatera jako ofiarę, której osobowość, wyznaczona przez sytuacje, budzi współczucie tylko w tej mierze, w jakiej jest ofiarą. Zrozumieliście coś z tego zdania? Jeśli nie, to tym lepiej. Tak właśnie wciąga nas podstępnie Bowles w opisywane historie.
A przecież autor opisuje nam wydarzenia, które naprawdę się wydarzyły, a ja uwielbiam czytać te bowlesowskie wprowadzenia, będące przedłużeniem jego Dzienników. Zagmatwana historia nieuczciwego sekretarza pewnego Anglika, który zmył się z kradzionymi pieniędzmi, skończyła się w rzeczywistości po myśli złodzieja, o którym później słyszano, że przepuszczał forsę na wyścigach. Tutaj nic się nie może skończyć dobrze, podobnie jak we wszystkich powieściach Paula Bowlesa – przedziwne fatum dosięgnie każdego, wywracając życie na drugą stronę. Jak zaznacza Bowles we wprowadzeniu do książki, musiał podretuszować lekko to wszystko co się wydarzyło naprawdę, ponieważ było to zbyt niewiarygodne, żebyśmy w to uwierzyli.
Ofiarą jest młodzieniec o nazwisku Dyar, który znudzony miałką egzystencją nowojorską, przybywa do Tangeru, żeby rozpocząć pracę u swojego dawnego kolegi. Od początku widzimy, że coś w tym wszystkim jest nie tak, że ani pracy nie ma, ani deszcz nie ustaje. Nasz bohater wplątuje się w dziwne układy, poznaje dekadencki światek miejscowej arystokracji, zakochuje się w młodziutkiej, arabskiej prostytutce, kuszony jest przez starszawą bogaczkę, ogląda pornograficzne filmy w zatęchłych spelunkach, wdycha świat miejscowych barów i daje się wciągnąć w finansowe machlojki i szpiegowskie przepychanki.
Zanurzając się w narkotyczny świat prozy Bowlesa trafiamy do rzeczywistości, która zniknęła raz na zawsze, jeszcze za życia pisarza. Nie ma już tego Maroka z jego książek, ale pozostał los, który potrafi uderzyć w każdego, kogo skusi ta mętna pajęczyna utkana z namiętności i pożądania. „A więc dobrze” jest świetnym materiałem na sensacyjny film. Ktoś pokroju Bertolucciego mógłby stworzyć przekonujący moralitet, obraz przesycony duszną atmosferą powojennej Afryki.
Nie zachwyciłem się tym najnowszym Bowlesem w takim stopniu, o jakim marzyłem – to nie jest „Pod osłoną nieba”, to nie jest nawet „Dom pająka”, ale to jest czysty Bowles, ten specyficznie mówiący do nas pisarz, rozdrapujący wnętrze tylko sobie znanymi środkami, niepodrabialny, oryginalny.
Czytając prozę Bowlesa co rusz natykamy się na fragmenty, niczym życiowe motta, prawdy o ludzkiej egzystencji zawarte w zdaniach prostych, uderzających jak obuchem.
„Życie bowiem nie jest ruchem ku czemuś czy od czegoś, nie jest nawet ruchem od przeszłości do przyszłości, z młodości w starość, od narodzin do śmierci. Całość życia nie równa się sumie jego części. Równa się każdej z nich: nie ma żadnej w ogóle sumy… Życie nie potrzebuje żadnych wyjaśnień ani usprawiedliwień. Z jakiegokolwiek punktu widzenia na nie spojrzeć, wynik zawsze jest ten sam: Zycie jest gwoli życia, jest faktem transcendującym żyjącą jednostką. A póki co- się jest”.
I taki właśnie jest Paul Bowles, dlatego uwielbiam go czytać – może po to, żeby zrozumieć czym jest życie?
Książka przeczytana dzięki uprzejmości księgarni internetowej Tania Książka;
można ją kupić tutaj