Kiedy w naszym pszenno-buraczanym kraju ponownie rozgorzała dyskusja nad prawem kobiet do przerywania ciąży, ukazała się książka, którą powinni przeczytać wszyscy, którzy chcieliby mieć coś do powiedzenia w tej sprawie. „Ginekolodzy”Jurgena Thorwalda ma krwisto-czerwoną okładkę, a fakty w niej opisane obfitują w przelewaną krew, niczym epizody z wszystkich wojen światowych razem wziętych.
Wydawca informuje nas jak bardzo wyjątkowym jest polski czytelnik, ponieważ nigdzie indziej ta książka nie ukazała się w takiej postaci – zapewne przeważyły dwa czynniki: po pierwsze jest dosyć niechlujnie napisana, a po wtóre obfituje w słowa powszechnie uważane za obsceniczne, czyli: pochwa, macica, jajowody a może i antykoncepcja.
Zapewne z ta niechlujnością lekko przesadziłem, ale czytając, miałem wrażenie jakiegoś nieuporządkowania faktów, chaotyczności, jakby autor chciał nas zarzucić informacjami, nazwiskami, zebranymi do kupy i wtłaczanymi nam do umysłów już mocno zarażonych przerażeniem. Przerażeniem tym, co musiały znosić kobiety jakieś sto lat temu i wcześniej. Wydaje się ogromnym szczęściem, że naszym praprababkom udało się przeżyć nie tylko porody, ale również, że uniknęły w cudowny sposób, śmiertelnych chorób związanych z funkcjonowaniem ich układów rozrodczych.
Opisywane w książce fakty, przede wszystkim nas przerażają, ale jesteśmy również zdumieni, że coś takiego działo się jeszcze niedawno, bo zdawało nam się, przed lekturą tej książki, że rzeczywistość, w której kobiety funkcjonowały dawniej, zbliżona była w jakiś sposób do tego, z czym mamy do czynienia dziś, wyłączając oczywiście z tej spekulacji postęp medycyny. Nic z tego drodzy panowie – ówczesna sytuacja kobiet była po prostu nie do ogarnięcia przez dzisiejszego statystycznego czytelnika. A przecież i poprzez łzy zdumienia, trafiamy w „Ginekologach” na sytuacje tak kuriozalne, że zaczynamy się uśmiechać przez łzy. Oto lekarz domowy DeMoins, zmuszony jest trzy razy w tygodniu pojawiać się w sypialni nowojorskiego biznesmena Williama Goddella, siadać u wezgłowia małżeńskiego łoża i podawać jego małżonce narkozę eterową, a następnie czekać odwrócony, aż pan domu spełni swój małżeński obowiązek. Pani Goddell cierpiała bez narkozy tak silne bóle w czasie zbliżenia, że tylko w taki sposób lekarz mógł jej pomóc. I działo się to raptem 150 lat temu.
Książka podaje nam sumiennie nazwiska i życiorysy lekarzy, którzy nie bacząc na ówczesne porządki, postanowili rewolucjonizować leczenie przypadłości kobiet, narażając się na kalumnie i wyzwiska, nie tylko ze strony zacofanego kleru, ale także „porządnego” mieszczaństwa. Dość powiedzieć, że zbadać kobietę można było jedynie wkładając dłonie pod ubranie lub pierzynę, a chcąc odebrać poród, lekarz musiał mieć zasłonięte oczy.
Wśród lekarzy kobiecych przypadłości nie brakowało rzeźników i sportowców, którzy prześcigali się nawzajem w ilości przeprowadzanych operacji, mało przejmując się statystyką zgonów. Niejaki doktor Edmond R. Peaslee, cieszył się dużą sławą ginekologiczną, ponieważ był tak uparty, a przy tym niestety powolny, że doprowadzał zabieg do końca nawet wtedy, gdy informowano go o śmierci pacjentki. A trup ścielił się gęsto – doprawdy drogie panie, jakże powinniście być radosne, że żyjecie w dzisiejszych czasach.
Chciałoby się przytaczać tutaj heroiczne zmagania lekarzy, którzy nie bacząc na tradycje, podejmowali się realizować pomysły na leczenie nieszczęsnych kobiet, ryzykując nie tylko życie pań (których w tej walce poległo tyle, że należałoby postawić im pomnik nie tylko na Krakowskim Przedmieściu), ale także własne.
Doktor Ephraim McDowell podjął się w roku 1809 czegoś niewyobrażalnego – postanowił usunąć ogromną torbiel na jajniku, rezygnując z nieskutecznego przebijania brzucha zaostrzoną rurką, a otwierając jamę brzuszną. Cierpiąca kobieta błagała go o to usilnie, nie mogąc już znieść ogromnego bólu, choć jak zaznaczał w swoim dziele jeden z autorytetów, niejaki doktor Bell: „kobieta jest w stanie wytrzymać tyle samo co zwierzęta podczas kastracji”. Tak więc nasz dzielny lekarz zdecydował się otworzyć brzuch, co ze strachem uczynił i wyjął z kobiety dziewięciokilogramowy guz, który był tak wielki, że wypchnął wnętrzności na zewnątrz. Przerażony doktor wepchnął trzewia do środka, ale musimy mu przyznać, że to nie strach o swoje umiejętności mroził mu krew w żyłach, ale odgłosy mocowania na pobliskim drzewie stryczka, na którym chciano go powiesić za morderstwo. Całe szczęście, że kobieta przeżyła, co świadczy nie tylko o zdolnościach lekarza, ale również o opatrzności boskiej, która nie pozwoliła na zakażenie, gdyż jak się niektórzy zdolniejsi czytelnicy mogą domyśleć, nie znano wówczas czegoś takiego jak antyseptyka i zdarzało się lekarzom operować tymi samymi narzędziami kolejne kobiety, nie mówiąc już o myciu rąk.( niejaki doktor Hegar w połowie XVIII wieku próbował walczyć z zakażeniami, ubierając do operacji ropienia specjalny brudny surdut, który po operacji wyrzucał za okno, żeby tam się wywietrzył na trawniku)
No cóż, zaznaczyłem sobie jeszcze kilka niezwykłych, a także być może anegdotycznych historyjek związanych np. z pierwszymi cesarskimi cięciami (doktor Richmond, dowiedziawszy się podczas nabożeństwa, że na drugim brzegu rzeki cierpi rodząca Murzynka, postanowił jej ulżyć, ale podczas przeprawy przez wodę, zgubił torbę z narzędziami, więc przeciął kobietę scyzorykiem), ale z książki dowiadujemy się o innych metodach ratowania kobiet i dzieci, kiedy główka noworodka ułożyła się nie tak jak należy. Wyobrażacie sobie na przykład metodę odbierania porodu, polegającą na przecinaniu spojenia łonowego? I była to metoda ratująca życie dziecka, ale okaleczająca matkę, która po tym zabiegu, często nie mogła już chodzić. Konkurent wynalazcy tej metody nazywał go mordercą, choć jego statystyki mogły porażać: na 31 porodów, miał 12 martwych i 19 okaleczonych matek oraz 13 martwych dzieci.
Ta książka to kopalnia wiedzy o czasach, które nie powrócą, o cierpieniu kobiet, pysze mężczyzn, odwadze lekarzy, współzawodnictwie, karierach, niepotrzebnych zgonach, hipokryzji i znieczulicy, wrażliwości i nieubłaganemu postępowi medycyny. Dowiemy się z niej, kto i po której stronie barykady oportunizmu stał, dlaczego Biblia każe kobietom cierpieć w czasie porodu, jakie były początki antykoncepcji i jak bawiono się radioaktywnością przy leczeniu raka macicy.
Thorwald zapisał się w mojej pamięci czytanymi z wypiekami na twarzy tomami „Stulecia chirurgów” czy „Stulecia detektywów”. Przeczytane w młodości dały porządną lekcje historii medycyny czy kryminalistyki. „Ginekolodzy” nie dorastają do najbardziej znanych pozycji autora pod względem literackim, natomiast oszałamiają wiedzą, o której nawet nie śniliśmy, wiedzą o chorobach kobiet i obyczajowości czasów, w których kobietom odmawiano wszystkiego, oprócz cierpienia.
Książka do nabycia tutaj