Mam wrażenie, że wszyscy wokół szepczą, szeptają czy jakoś tak, w każdym razie słyszę od jakiegoś czasu: Sandor Marai. Nie miałem tak z Imre Kerteszem, nie miałem w ogóle z Kerteszem za wiele do czynienia, poza krótkim epizodem w moim życiu, kiedy stwierdziłem, że warto noblistów czytać, albo jeszcze lepiej mieć ich na półce swojej. Zdziwiony jestem dziś moim niektórym postanowieniom, ale cóż zrobić – nachodzą na człowieka momenty w życiu, kiedy sam nie wie co czyni, stąd wybaczam sobie ekscesy bądź czyny nierozumne. Więc literatura węgierska nie jest mi znana, nie liczę oczywiście Vargi Krzysztofa, który zapewne coś z bratnim narodem wspólnego ma, choć ja do końca nie wnikam co, bo to sprawa nie moja jest, za to Varga pisarzem jest na wskroś polskim, stąd do węgierskiej literatury zbliża go jedynie jej wszechstronna znajomość, co wiem, bo go lubię, choć miłość to trudna, bo nie od pierwszego wejrzenia.
Ale przecież nie o Vardze Krzysztofie ma być ten zapis, ani nawet o Kerteszu – Nobliście, tylko o Marai. Osaczał mnie mit tego Węgra, literacki mit związany z dobrą literaturą, wszyscy jakoś tak pokątnie mi wskazywali, nie bezpośrednio, że powinienem się za niego wziąć, a nawet powąchać. Szybkim, kryminalnym niemalże manewrem zdobyłem od razu 3 pozycje, a może nawet cztery, autorstwa wiadomego. Są to książeczki podejrzanie małe, wąskie albo pękate, kolorowe, do szybkiego przeczytania, ale jak się za nie człowiek zabierze to widzi, że sprawa nie jest taka prosta i Maraia przeskoczyć się zwyczajnie nie da.
„Obcy” to część tzw. „Dzieła Garrenów”, składającego się z pięciu książek, pisanych przez wiele lat. Czułem się trochę jak u Kafki, może przez ten dystans, może przez bliskość geograficzną, z pewnością dzięki stworzeniu kosmosu, rzeczywistości nierealnej na pierwszy rzut oka a przecież odwzorowanej w naszym świecie.
„Miasto nie znajdowało się dokładnie na swoim miejscu. … Wydawało mu się, że wszystko jakby trochę się przesunęło, ale nie miał odwagi podzielić się z kimkolwiek tym spostrzeżeniem.”
Obcy to najeźdźcy, zdobywcy, którzy wkraczają do miasta i panoszą się, zmieniają je, niszcząc rytuały; są z innego świata, nieobyci, prostaccy, ale skuteczni. Dawny świat próbując się bronić powoli ulega. No wiadomo, jak się mówi w niektórych kręgach, ale nie o to idzie. Jakim pisarzem Marai jest, jakim mi się jawi i co z tego wynika? Dostrzegłem cień metafizyki, jakiegoś przesunięcia rzeczywistości, co widać choćby w pierwszych zdaniach, a potem gdzieś znowu się wyłania w treści, jakieś odchylenie, aberracja…
Przez wiele lat pisał Dziennik, który podobno jest dziełem jego życia najważniejszym, nie wiem, nie czytałem, pewnie spróbuję w swoim czasie, ale do prozy przekonany nie jestem – doceniam to co powinienem, widzę jasność stylu, spójność tej prozy, a nawet głębię. Marai nie trafił do mnie jeszcze, nie wiem czy trafi kiedykolwiek, może ten Dziennik mi powie więcej, ale to co uszczknąłem po nowym roku, traktuję z lekką uwagą, co nie wyklucza obojętności, podobnie jak mój stosunek do meczów naszych reprezentacji w grach zespołowych, które obiecałem sobie nie oglądać uważnie, a jedynie śledzić wyniki, bo ja mało odporny jestem na porażki, seryjne porażki, które potrafią wykończyć psychicznie skuteczniej niż zła passa w interesach.
Marai ostatecznie strzelił sobie w głowę, no ale miał już 89 lat i wszyscy najbliżsi mu poumierali – pewnie to było powodem samobójstwa, ale kto wie tak do końca. Smakowanie „Obcych” dobrze robi na poprawę stylu, na „klasowość” wypowiedzi, schemat i konstrukcję, snobistyczny wysoki pułap, skupienie i refleksję – same dobre rzeczy, które przemawiają za autorem, ja jednak pozostaję w rezerwie; być może w końcu wejdę na boisko i strzelę bramkę – byle nie samobójczą.
Gorąco polecam Panu lekturę „Dziennika”. Niesamowite studium życia wyjątkowego człowieka, pełne emocji, na tle politycznych wydarzeń XX w. i szeroko rozumianej kultury świata. Naprawdę warto!
PS. Znam Pana bloga od niedawna – bardzo mi się podoba i z pewnością będę zaglądała tu często. Po sposobie Pańskiego pisania myślę, że może Pan lubić Nabokova, choć oczywiście mogę się mylić – przeczytałam dopiero kilka recenzji… Pozdrawiam!