Są światy literackie nieodkryte, grupy adorujące się wzajemnie, nisze doskonale zapełnione, dokarmiane przez fanów. W rzeczywistości science fiction istnieją pułapy niedościgłe ale też piwniczne, klasyczne już powieści grozy oraz mrzonki grafomanów – tych ostatnich zatrzęsienie. Gdzie jest „Czarne” w tym sosie, mętliku pokrętnych utworów naśladujących jedynie literaturę, pisanych siłą woli i przekonaniem o własnej wyjątkowości? Przyznaję, że nie wiem, ale pewnie po środku.
„Czarne” jest dla mnie tajemnicą i dlatego nie powinienem tej książki czytać. Jeśli istnieje literatura kobieca, to Kańtoch pewnie się w niej mieści ze swoją oniryczną książką. Przez cały czas zagłębiania się w tę pierwszoosobową narrację miałem wrażenie jakbym oglądał „Medium” Koprowicza: to ten film, w którym garbaty Stuhr zabija siekierą roznegliżowanych Zelnika i Szapołowską.
Mieszanie się czasów, osób, przenikanie historii, sensualistyczne opisy narratorki, magia wspomnień, duszność i dziecięca wrażliwość – możliwości w tej książce odkryć można wiele, ale mężczyzna, który zjada 4 jajka na śniadanie z tym wszystkim sobie nie poradzi. Mężczyźni rzadko rozumieją kobiety, kompletnie nie rozumieją ich orgazmów, nie podzielą więc entuzjazmu dla powieści Kańtoch. Może nas skusi twardość okładki, jej przedwojenna czerń, subtelna uroda kobiety na pierwszy rzut oka wystarczająca, żeby odwrócić książkę na drugą stronę i popatrzyć na czoło autorki.
Annę odszukałem na zdjęciach w sieci – filigranowa autorka ma w sobie beztroską swobodę bycia, co widzę po ubraniach, wzroku oraz minach. Rzesza czytelniczek już oceniła „Czarne” jako pozycję wartą przeczytania, a męscy recenzenci raczej powściągliwie starają się nie grymasić. Łatwość z jaką się to czyta usprawiedliwia wiele; przerzucałem kartki niczym Matt Damon wertujący podręcznik psychologii w filmie „Buntownik z wyboru”, obracałem się w tym świecie, w którym bohaterowie cofali bądź popychali czas a postaci przenikały się jak pot i perfumy.
Wyszedłem po lekturze nie zmieniony, ale przecież to nie Dostojewski, to 265 stron sprawnie poprowadzonej opowieści, bez zawirowań stylistycznych a do tego ładnie prezentujących się na półce co również nie jest bez znaczenia.
Służę egzegezą: http://katedra.nast.pl/art.php5?id=6572