Nie spieszy mi się. Czy lepiej gwałtownie dotrzeć do celu, czy też smakować powoli? Tak czy siak zawsze na końcu się rozczarowujesz: tym, ze to już wszystko – to wersja optymistyczna, i tym, że to co uważaliśmy za perłę, okazało się falsyfikatem. Egzystencjalne gierki Kierkegaarda, z tym jego: albo-albo, już dawno wywietrzały mi z głowy, więc raz założywszy, że lubię Chatwina, że jestem wierny Houellebecqowi powodują, że (nie za dużo tych „że”?) nie spieszy mi się z odkrywaniem Chatwina (jak wymawiacie? Poprawnie „czatwin”, ale jakże smakowicie brzmi po prostu „chatwin”).
Zwłaszcza, że z przyjemnością odkryłem niedostępność kluczowej książki Chatwina, czyli „W Patagonii”. Nie ma jej nigdzie, a na Allegro czasem zdarzy się 1 egzemplarz, wyceniony na 100 zł! A na Amazonie do wyboru do koloru, po 6,28 funtów, w oryginalnych, kolorowych okładkach, cała seria – naprawdę robią wrażenie te okładki.
Tymczasem mam „Pod słońcem. Listy” w wyborze samego Shakespearea (ciekawe jak to jest nosić takie nazwisko i jak to determinuje życie), przy okazji odkryłem CupoNation.pl zawsze to jakiś sposób, żeby obniżyć cenę książki, którą i tak kupuje się w EMPiK-u, oprócz Krakowa rzecz jasna, bo w Krakowie warto posnuć się po licznych jeszcze księgarniach niezsieciowanych, nie mówiąc już o antykwariatach.
Czytam listy Chatwina z nieskrywaną przyjemnością, nawet te najwcześniejsze, ze szkoły z internatem, gdzie 8-letni chłopak oderwany od rodziców zaczyna swoje życie poza domem. Szybko przeskakujemy przez szkoły, zawsze z internatem, zawsze szacowne aż wreszcie następuje czas Sotheby, kariera spowodowana jego talentem, osobistym wdziękiem i urodą. Bo przystojny Chatwin był niewątpliwie, co przełożyło się na kolekcje mężczyzn, z którymi sypiał. Bliską znajomością z Brucem szczycił się Edmund White, zadeklarowany gejowski pisarz, którego wydana niedawno powieść „Zuch”, narobiła lekkiego szumu u nas. Edmund White również zachorował na AIDS, tylko ze jemu udało się przeżyć, bo choroba rozwijała się u niego bardzo powoli, a dziś może powiedzieć, że jest wyleczony. Chatwin natomiast do końca wypierał się, że jest na AIDS chory, no i niestety w latach 80-tych nie było tylu możliwości leczenia co dziś.
Ale te wszystkie wątki osobiste przytłumiają główną pasję Chatwina, czyli poznawanie historii ludzkich w podróży. Podobno miał niezwykły dar nawiązywania znajomości z ludźmi, co w czasie jego wypraw skutkowało literackimi odnośnikami. Słynne, legendarne już zdanie, wysłane w formie telegramu, którego zresztą nigdy nie odnaleziono, brzmiało: „Wyjechałem do Patagonii na cztery miesiące”, przesłał do tygodnika Sunday Times, z którym wówczas współpracował. Pisałem już o jego prozie a odpryski tego stylu widać również w listach czy pocztówkach, które wysyłał, czasem po kilka dziennie. Dzisiaj wyleczony Chatwin słałby maile, zaopatrzony w laptop albo tablet, pisałby inaczej, pewnie jego styl stałby się bardziej wyszukany (jeszcze bardziej?) a książki byłyby rozchwytywane.
Ta seria Świata Książki robi na mnie wrażenie. Nie mówię o twardej okładce, o jej strukturze, wyraźnej koncepcji dla całej serii, ale raczej o papierze, o tych cienkich niczym w książeczkach do nabożeństwa kartkach, no może przesadzam z tym pergaminem, ale może to dlatego, że książkę wydrukowano w Czechach? I nie ma już Świata Książki, a jest Weltbild, który obiecał mi przysyłać do domu swój katalog, a kiedy się na to zgodziłem zostałem obdarowany książką o śledziach, wiec tenże Weltbild zapomniał o mnie jakoś, po przesłaniu jednego katalogu, być może dlatego, że oprócz książki o śledziach dostałem jeszcze czerwoną rękawicę, żebym sobie mógł kurczaka wyciągać z piekarnika.
Od czwartku Promocje Dobrych Książek i zastanawiam się czy znowu coś kupię, czy też będę rozczarowany jak ostatnio. Chatwina nie będzie. Może by tak poszukać Iwaszkiewicza, ale ten jakoś nigdy wrażenia na mnie nie robił, choć wszyscy teraz deklarują, że Iwacha dobrym pisarzem był, więc może ja się mylę, choć jak niektórzy wiedzą, ja zawsze mam racje? Więc wokół Iwaszkiewicza można by się pokręcić i aż szkoda, że nasza literatura podróżnicza opiera się na miazdze popularnej sieczki Martyny Wojciechowskiej z Cejrowskim. Bo przecież, nie mówiąc o Kapuścińskim, nawet sam Chatwin ubarwiał swoje relacje z wypraw, bo w tym leży właśnie sztuka zainteresowania opowieścią: w tym, żeby świat wydał nam się inny niż jest w rzeczywistości i jeśli pisałbym dziś o Bogocie, to nie znajdziecie tam nudnych, zatłoczonych i męczących ulic, ale ten niesamowity wieczór, kiedy żółć światła była tak gęsta, że tęcza postanowiła się nie pokazywać.
Pozycja bardzo ciekawa, Chatwin jest swoistą legendą wśród brytyjskich literatów, postać nieokiełznana, w swoich listach niesamowicie splatająca prawdę, fikcję i humor.