Dawno już nikt się mnie nie pytał, co mi się śniło – sny są najbardziej intymną rzeczą osobistą, nie dlatego, że można według nich sklasyfikować pragnienia i dążenia śniącego, ale przez to, że do ich opowiedzenia potrzeba skupienia się na opowiadającym. Nie wiem czemu, ale wybrana spośród świątecznych zamierzeń książka Alice Munro „Kocha, lubi, szanuje …” zdaje mi się zanurzona w jakiejś sennej konwencji. To tylko subiektywne wrażenie i nie szukajcie w niej onirycznych wizji. Spójrzcie raczej na tę przerażającą dłoń na okładce.
Opowiadania nigdy nie należały do moich ulubionych form literackich – przywiązuję się do bohaterów, którzy w tych krótkich odsłonach swojego życia zaczynają do mnie przemawiać by nagle zniknąć w czeluści umysłu autora. Ich los się jedynie odsłania na moment, zbyt krótki, żeby wybić mnie z rzeczywistości. Mistrzem opowiadań zdaje się być Nabokov, ale przecież od lat leży u mnie tom „Kęs życia” czekając chyba lepszych czasów albo podróży tak dalekiej, żeby bez wyrzutów sumienia zgodzić się na dodatkowe obciążenie bagażu.
Czytam Munro żeby smakować dobrą literaturę, a także żeby podziwiać zagadkowość losów – choć bohaterki to kobiety, to jednak nie traktuję tych opowiadań jako feministycznej odskoczni od czytanych ostatnio kryminałów, w których kobiety albo są ozdobnikami w walce dobra ze złem, albo giną szybko zastrzelone, jakby autor bał się, że będą chciały przemówić.
Nie śnią mi się książki i nie podobałby mi się sen, w którym pojawiam się jako bohater wtłoczony do życia kanadyjskiej prowincji (czego nie mogę powiedzieć o sennym koszmarze, w którym tropię testament Konstantyna w powojennym Krakowie). Próbując uchwycić rewelacyjność Munro musiałbym przyznać, że jest to przede wszystkim doskonały warsztat (bo jak mamy warsztat to reszta jest jedynie szczęściem wyboru tematu) oraz metafizyka losu – to dosyć banalne, ale każdy ma swoją historię, która choćby zahacza o metafizyczność i piszący próbując uchwycić tę magię, wygrywa albo bełkocze. A Ty masz swoją magiczną historię, zaklętą choćby w widoku teatru Słowackiego, późnym wieczorem podczas palenia papierosa?
moja historia? nawet nie pale -.-
za to lubie swoje sny, ktore choc raz opowiedziane migiem traca swoj caly urok