Ile jest tych świątecznych dni? Licząc od soboty to trzy, więc jakby weekend jedynie przedłużony, namiastka wolności czasowej, złudna przestrzeń czasu do wykorzystania. Żeby sobie poczytać w spokoju. Ale gdzie tam, nie łudźmy się zbytnio i nie afiszujmy możliwościami – będzie jak zwykle, czyli przypadkowe łapanie książki w każdej wolnej chwili.
Już niestety bez zręcznych zdań Michaśki, bez tej powieści psudo-kryminalnej, której kawałki chciałoby się czasami cytować, wyodrębniać te passusy, wybuchać śmiechem wewnętrznym a nawet, o zgrozo, smakować:
„Zostawiłem luja z psem. Psa z lujem. Luj i pies bawią się w nadchodzącym mroku. Baraszkują i liżą się. Nieopodal truchła przez mewy rozrywanego. To stężenie natury i dzikości było już dla mnie za mocne.Brzeg morza, dzikość mew, tysiące zdechłych ryb, żywych, zdychających, miliardy pustych muszelek, jakieś galaretowate meduzy mało ze świata kapujące, wodorosty z pęcherzami nieświeżego powietrza, cwane muszki fruwające nad tym, biedronki nietrzeźwe, a wszystko tysiącami, milionami. Po cholerę tyle tego płodzić, skoro to wszystko zdechłe leży, zanim jeszcze zdążyło na dobre pożyć?”
No „biedronki nietrzeźwe” mnie dobiły. Z tego wszystkiego napisałem do autora na facebooku, (gdyż zadżumiony lekturą Drwala, kliknąłem ikonkę Lubię to, przy jego nazwisku), bo przecież na końcu książki, dziękując, wymienił „wszystkich fanów i fanki i całego facebooka”, więc napisałem Mu, że we fragmencie opowiadania luja o chowaniu psa Ogona, bohaterowie kupili do wódki fantę a potem pili colę, więc jak to? Ciekawa się też tamże, czyli na „fejsie” wywiązała dyskusja na temat znaczenia słowa luj i kimże luj tak naprawdę jest.
Wracając do świątecznych postanowień, analizując stertę (bo nie napiszę „kupkę”) do przeczytania, z pewnością posmakuję Lovercrafta by Houellebecq (czy jest ktoś w Polszcze, kto potrafi napisać to nazwisko bez zastanowienia?), obejrzę wczesne filmy Melvilla i sprawdzę czy aromat Nesbo na mnie zadziała. Zaplatana w zestaw Klątwa Konstantyna już przeczytana, z pewnym rozdrażnieniem pod koniec, lekko przegadana, jakby redaktor nie potrafił doradzić autorom, że warto co nieco przyciąć.