Mam sentyment do niezwykłych kobiet, potarganych przez walec historii, rozjechanych przez okoliczności, sprzężenie przyczynowo-skutkowe, ślepy traf lub niewłaściwy wybór. Mężczyznom jest zawsze łatwiej, nawet jak zdychają pod płotem, nie jest to tak mocno sentymentalne, jak los samotnych, niekochanych, żyjących w skrajnej nędzy kobiet. Przypomnijmy Stanisławę Przybyszewską, której „Listy” pokazują udrękę codzienności artystki genialnej, albo życie Mariny Cwietajewej, która powiesiła się, nie mogąc znieść nędzy i załamania związanego z synem. Gdzie teraz ich groby, gdzie kości? Miejsca pochówku nieznane, ale przetrwała sztuka – postawione przed wyborem, sława czy chleb, na co by postawiły, dziś uznane i wielkie, wtedy w kloace rzeczywistości, zdychające z biedy i upokorzenia.
Katarzyna von Kobro, powiela los nieszczęśliwych w życiu, genialnych artystek, które, gdyby wydostać je z tej maligny historycznej, którą najczęściej jest wojna mężczyzn, to mielibyśmy dziś nieskończenie więcej wierszy, dramatów czy rzeźb. Książka o Katarzynie musi być również o Strzemińskim, tym wyrytym nazwisku na grobie Kobro, jej inspiratorze, miłości i przekleństwie, bijącym ją swoimi szczudłami, przed czym podobno się nawet nie uchylała, jak głosi legenda, która przywarła do ich związku, jak ta, o paleniu swoimi pracami w piecu, żeby córce zagrzać kaszkę i udowodnić mężowi, że jednak jest dobrą matką.
Pochłanianie „Kobro. Skok w przestrzeń” to jazda przez dwie wojny z zatrzymaniem się 21 lutego 1951 roku, w mieście ziemi obiecanej, gdzie zmarła, wyprzedzając męża o półtora roku, jakby ich los nie mógł się toczyć oddzielnie w dwóch światach, jakby musieli nawet Tam, toczyć swoją nierówną wojenkę. Kobro umierała na raka, a Strzemiński na gruźlicę – zapewne warunki i tryb życia, przyspieszyły ich koniec – nie poskąpiono im upokorzeń na samym finiszu, choć Kobro umierała w przytułku, zupełnie opuszczona, a jej mąż, jak to bywa z mężczyznami, do tego przystojnymi, choć beż ręki, nogi i oka, zgromadził przy swoim łóżku szpitalnym młodzież, zafascynowaną jego twórczością, a może inteligencją.
Ale dość o Strzemińskim, tym zawziętym sukinsynie, oskarżającym swoją Kasię, o zdradę ojczyzny, o to, że czerpała przywileje w czasie wojny z bycia Rosjanką, że ochrzciła ich córkę w kościele prawosławnym, o co jeszcze? Rozpad tej miłości jest fascynującą zagadką, nastąpił nagle, jakby inteligencja i wielkość Strzemińskiego wybuchła jakąś negatywną obsesją w stosunku do żony. Gdzie był ten moment przełamania, co spowodowało, że dwoje bliskich sobie, zarówno w życiu jaki sztuce ludzi, nagle dostaje amoku nienawiści. A obok tej dramatycznej miłości przesuwa się niezwykła historia współczesnej sztuki nowoczesnej – genialni oboje, choć znów on na planie pierwszym, ale oddajmy mu honor, zawsze doceniający ją za to co stworzyła, nawet wówczas, kiedy ją chorobliwie nazywał hitlerówką i lał pogrzebaczem.
W 1920 roku biorą ślub w Smoleńsku. Ich pokoje nie przypominają mieszkań zwykłych ludzi: skrzynki, blachy, trociny, szkło – z tego powstaje konstruktywizm i oni w tym się babrzą, tworząc, a nie mieszkając. Codzienność potrafiła Kobra naginać do swoich oczekiwań – kiedyś myjąc talerze stwierdziła, że szkoda jej życia na mycie garów i cisnęła brudne talerze przez okno. Rzeźby Kobro są niesamowite i eksponują przestrzeń – trafią do muzeum i na wysypisko, skąd Katarzyna je wygrzebie i przywróci do życia. Oglądam je dziś, pieczołowicie odrestaurowane i wszystkim polecam, żeby się im choć przyjrzeć, jakże są niezwykłe. ”Rzeźbię z natury, tak jak się idzie do kina, żeby lepiej wypocząć” – pisze, żeby się usprawiedliwić z aktów rzeźbionych od niechcenia, tym oddechu od intensywnej pracy nad rzeźbą otwartą.
Życie toczy się i toczy Kobro. Rodzi się córka i Katarzyna przez dwa lata usiłuje uspokoić jej płacz, tańcząc w rytm piosenek – heroiczna opieka nad dzieckiem, w czasie ciąży trute papierosami, które palili nałogowo z mężem całe życie. A potem oboje wykorzystują Nikę do walki na słowa, przekazując sobie inwektywy za pośrednictwem dziecka. Kto jest bardziej zawzięty w tym chaosie torturowania się wzajemnego, kto chciał wybaczyć, a kto by tylko bił, bił, bił?
W legendzie o tym małżeństwie jest jeszcze historia niebieskich kwiatków, które Władysław chciał położyć na grobie żony, ale nikt mu nie powiedział o jej śmierci, ponieważ sama Kobro zaznaczyła, że nie chce go na swoim pogrzebie i jej wolę wykonano. W ostatniej drodze towarzyszyło jej tylko kilka osób. Te niebieskie kwiatki to tajemnica, być może związana z szaro-niebieskimi oczami Katarzyny, lub chabrowymi Władysława – nigdy nie dowiemy się jak niebieskie kwiatki połączyły tę parę, czy kryje się za tym najpiękniejszy dzień ich miłości, powidok, o którym pisał Strzemiński, że powstaje na skutek mocno zaciśniętych powiek podczas patrzenia w słońce?
Andrzej Wajda kręci film o Strzemińskim, więc tez o Kobro. Wolałbym, żeby powstał film o Katarzynie Kobro i niekoniecznie musiałaby to nakręcić Agnieszka Holland.
„Kobro. Skok w przestrzeń” Małgorzata Czyńska – do nabycia tutaj