Jacek Dehnel.

Dehnela lubię. Nie powiem, że literacko zachwyca mnie, że biega po moich ścieżkach, nadąża w czasie długich wybiegań, dotrzymuje kroku, że możemy razem rozmawiać przez cały dystans, ale generalnie trenować razem byłoby mi z nim lepiej niż na przykład z Markiem Krajewskim, który biega dystyngowanie z butelką wody w ręce a kiedy się mijamy napotykam jego niepokojący wzrok.

W krakowskiej księgarni w Rynku, w tej co to wiesz, odnaleziono mi dopiero co wydany egzemplarz a od tego czasu minęło trochę tygodni, może miesięcy bo sobie czytałem „Młodszego księgowego” skokami, przy okazji, w oderwaniu, ale można było tak robić, bo to zbiór felietonów, krótkich tekstów, publikowanych wcześniej, zebranych i podzielonych tematycznie, ale obracających się wokół zainteresowań autora, literackich pasji i namiętności wokół tej pasji zgromadzonych. Dehnel odkrywa się tutaj pokazując w czym robi, czego się dotyka i co go fascynuje. Miłość do książek, do historii wokół się kręcącej, druków wyszperanych w antykwariatach, zjawisk literackich, niesamowitych przypadków – wszystko to można łatwo opisać – dajcie mi coś niezwykłego a zrobię z tego artykulik z morałem – każdy właściwie średnio wykształcony, oczytany człowiek to potrafi, ale Dehnel ma cierpliwość, żeby szukać, udaje mu się z tego zrobić profesję, czasem jest nawet błyskotliwy w komentarzach a jeśli do tego akceptuję jego tok rozumowania i dochodzę do podobnych wniosków, to mogę czytać to z przyjemnością.

Nie twierdzę, że nie przeskakiwałem czasem zbyt rozwlekłych i nudnych dygresji, ale to nic nie znaczy, bo i większych przeskakiwałem, w znaczniejszych tekstach robiłem wyrwy, nie tylko tu traciłem cierpliwość, bo przecież tak jak w każdym układzie towarzyskim, przychodzą chwile, kiedy się mijają oczekiwania, oczy szklą,  a czas wydaje się być wrogiem a nie sprzymierzeńcem.

Dehnel lubi w swojej skromności stawiać się z boku, jest obserwatorem raczej, nie mentorem, nie poucza, nie wyciąga wniosków na wyrost, raczej pokazuje okolice literatury, nazywa się „młodszym”, oddając co cesarskie lepszym. Na okładce reprodukcja obrazu Łukasza Haculaka „Młodszy księgowy” – jak się przyjrzymy lepiej, a kto do diabła to zrobił, no kto z Was? – ujrzymy dwie postaci – jedna w lekko uniżonej pozie, nad otwartą książką, wpatrzona w nią z pełnym szacunku dystansem. Taktowność Dehnela może wydać się mdła, bo przecież raczej oczekujemy, w dzisiejszych czasach oczekujemy, nie zapominajmy gdzie i kiedy żyjemy, otóż właśnie spodziewamy się wszędzie ostrych sądów a nie subtelnych komentarzy, cieszy nas perwersyjny rechot Vargi raczej a nie delikatność chłopca z laską. A jednak czasem odrzucić powinniśmy szarżujących dowcipnisiów na rzecz pięknych mężczyzn w okularach. Bo jednostajność w końcu nas zabija, kawalkada zręcznych trafień nuży i wówczas zasięgamy rady wysublimowanych pięknoduchów, uparcie trwających w swoich zagraconych książkami przybytkach.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do Jacek Dehnel.

  1. ~Felunia pisze:

    Czytam „Dziennik roku chrystusowego” i odkładam co chwilę bynajmniej nie dlatego , że nudny .Bo nie ! Ale dlatego by znowu zajrzeć do „Lali” , „Rynku w Smyrnie” i „Saturna”. Bo lubię pisanie Jacka Dehnela – jego postrzeganie rzeczywistości a nade wszystko zauważanie piękna we wszystkim nawet w prostej rozmowie w pociągu ..
    Autor zastanawia się w dzienniku czy nie za wcześnie na dziennik … Ani za wcześnie ani za późno . Ja piszę dziennik nieprzerwanie od 50 lat i żałuję , że zaczęłam pisać dopiero jako 16.latka .
    Polecam gorąco tę książkę bo dziennik czyta się jak powieść. Wspaniałą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.