Śniła mi się Bonda, Katarzyna Bonda. Kiedy w nocy nie mogąc zasnąć, układałem w myślach, co też mógłbym napisać o wydanych nagle jej wcześniejszych kryminałach, nie przypuszczałem, że zawładnie również moim snem. Te dwa kryminały, które zamówiłem, choć wmawiałem sobie długo, że szkoda czasu, że niech już ta Bonda będzie tylko doskonalsza, bo przecież i „Pochłaniacz” nie zbija z nóg, to co myśleć o książkach pisanych wcześniej, z gruntu zapewne słabszych, obarczonych zwielokrotnionymi błędami, które znajduję w „Pochłaniaczu”, więc zamówiłem te małe choć grube książeczki, bo kosztowały grosze, dokładnie po 9 zł je znalazłem, więc żal byłoby nie kupić, kiedy kosztują tyle, co obiad w barze z deserem.
Wracając do snu z Bondą: zajmowała pokój obok, w jakimś mieszkaniu wynajmowanym, o czym przekonałem się spotykając ją na korytarzu i z miejsca prosząc o autografy na tych właśnie dwóch świeżo wydanych wznowieniach. Zadzierzgnięta znajomość przełożyła się również na spotkania gdzieś w tych sennych przestrzeniach, kiedy nie wiesz gdzie jesteś i po co, a my tam byliśmy już przyjacielscy, rozmawiając zapewne o pisaniu.
Kiedy dostałem „Pochłaniacza”, Bonda zdawała się być jedynie debiutantką, oferującą produkt do zbadania, natomiast dziś Bonda to instytucja, zwłaszcza dla posiadaczy facebooka, ale nie tylko. Bo przecież i „Maszyna do pisania” i ciąg dalszy losów Saszy z Pochłaniacza, wywiady, telewizje, radia i dzień dobry TVN. A ja się dziwiłem, kiedy dostrzegłem nagle promocję tych wczesnych kryminałów, bo choć wiedziałem o reporterskiej pozycji o polskich morderczyniach, dostępnej nawet w księgarniach, to kompletnie nie przypuszczałem, że mamy jeszcze „bondowskie” trzy kryminały z profilerem w roli głównej. Poszukajcie tej informacji na skrzydełkach Pochłaniacza – nie znajdziecie.
Czytam niespiesznie „Tylko martwi nie kłamią” – mała, ale pojemna książeczka, z literkami uniemożliwiającymi takim starcom jak ja, czytanie po zmroku, czytanie bez mocnego światła, a do tego ciężko ją rozłożyć przy jedzeniu, właściwie to przy jedzeniu nie poczytacie, chyba, że dacie radę jedną ręką trzymać widelec a drugą książkę. Ale Muza z pewnością nadrukowała tych egzemplarzy co niemiara, bo to doskonała literatura wagonowa, dla tych co w drodze do pracy, albo i gdzie indziej. Tak sobie myślę, że ja bym tę Bondę chętnie zobaczył/posłuchał w postaci audiobooka, żeby mi to ktoś przeczytał, ktoś o dobrym głosie, może Gosztyła? Z pewnością pokochałbym te długie sceny rozmów bohaterów, te dywagacje, opisy, w czasie długich wybiegań, kiedy czasem mógłbym się zdekoncentrować bez szkody dla akcji.
„Tylko martwi nie kłamią” jest drugą książką Bondy o profilerze Hubercie Meyerze, a „Florystka” trzecią. To dlaczego nie mamy pierwszej czyli „Sprawy Niny Frank”? Jest tak słaba? A przecież wznowiona ją w 2011, choć zmieniono tytuł na „Dziewiąta runa”. Gubię się w tych zawiłościach wydawniczych, bo chciałbym mieć to wszystko poukładane. Bonda podobno zrzekła się zysków z wydania tych kieszonkowych kryminałów, dzięki temu mogą one być tak tanie, choć nie demonizowałbym tak tej informacji – tania Bonda to dostępna Bonda, a jak już ktoś ją polubi, to będzie kupował kolejne książki, zwłaszcza wieszczę ogromny sukces „Okularnikowi”, czyli dalszemu ciągowi „Pochłaniacza”.
A tymczasem poznajemy Huberta Meyera, psychologa śledczego, lekko upozowanego przystojniaka, za którym kobiety szaleją i który rzecz jasna inteligentny też jest. Wikłanie Meyera w różne przypadkowe historie jak ta z różowym samochodem, jest czasem irytujące a do tego jedynie efektowne – Meyer pożycza od żony samochód z rozkładanym dachem i oczywiście wstydzi się nim jeździć, zalewa go deszczem nie potrafiąc opuścić dachu, wypala dziury w siedzeniach a na koniec parkuje go przed domem z otwartym dachem i zostawia na noc. Nie dowiadujemy się, jak odnalazł samochód następnego dnia – pisarka zostawia nas z dylematem, czy aby nocni spacerowicze nie uczynili krzywdy pozostawionemu, różowemu cacku – Meyer rano wsiada do niego i odjeżdża. Oczywiście, że się czepiam, ale tu właśnie widać, jak bardzo autorka galopuje w tej swojej manierycznej chęci opisywania niezwykłych wydarzeń, specjalnych przygód, wymyślnych spotkań, dialogów, scenerii. Taki widać jej urok i nie wątpię, że wielu czytelników to wciąga.
Najbardziej lubię Simenona, pamiętam dobrze Joe Alexa, Christie, Chandlera czy Gardnera. Wszędzie tam widać dokładną oszczędność – jakby klasyczny kryminał opierał się na doskonałej konstrukcji, gdzie nie ma miejsca na rozwodnioną papkę odciągającą od sedna sprawy. Nawet mistrz Nesbo, jeśli tylko pozwala sobie na szaleństwo, to robi to w sposób wyszukany. Katarzyna Bonda w rzeczywistości, a zwłaszcza w moim śnie, to inteligentna, atrakcyjna kobieta, która w ostatnim czasie zrobiła wielki skok w swojej karierze pisarki – jeśli w recenzji Pochłaniacza uważałem, że do miana królowej wiele jej jeszcze brakuje, to dziś, choć nie wydała nic nowego, jestem w stanie przyznać, że królową już się stała, że wywalczyła sobie swoją aktywnością, talentem, swadą rozmówczyni z niezliczonych wywiadów, urokiem osobistym, taką pozycję na tronie, że nie widzę konkurentki, która by ją stamtąd ściągnęła. A jakby jeszcze …
Nie napiszę nic o akcji, morderstwach, śledztwu, policjantach – te książeczki to wypełniacze, do czytania przypadkowego, jak już nas znudzą te Nabokovy czy Myśliwskie, jak już nie będziemy w stanie kontynuować najnowszej książki Olgi Tokarczuk, to wtedy sięgniemy po Bondy i zaśniemy w dobrym nastroju, o ile wcześniej nie zepsujemy sobie oczu.