Czubaja martwe obrazy.

Czubaja zostawiłem za sobą jakieś dwa tygodnie temu, a teraz usiłuję sobie przypomnieć o co chodzi w tej jego nowej książce, jaki jest główny motyw, sprawcy, ofiary i co gorsza główny bohater. Z tym ostatnim akurat prosta sprawa, bo nazywa się Hłasko, ale nie Marek co zresztą przypomniało mi, że powinienem poszukać w jakichś tanich księgarniach dobrej ceny na jego „Listy”. Agora, wydawca Listów, tak szybko nie oferuje atrakcyjnej ceny, podobnie jak pośrednicy, u których się ostatnio zaopatruję.

Nad Czubajem długo myślałem, mijałem z udawaną obojętnością jego najnowszy kryminał, pamiętając cały dorobek autora, zarówno książki wydane z Markiem Krajewskim jak i przygody poprzednika Hłaski, niejakiego Rudolfa Heinza. Pan Marek postanowił zmienić głównego bohatera, wrzucić go w nowe okoliczności, stworzyć sobie postać od zera i dobrze, nie bardzo. Znalazłem w końcu „Martwe popołudnie” za psie pieniądze, jakieś 23 złote, stąd machnąłem ręką i zamówiłem.

Dodatkowo przyszedł czas na Edwarda Hoppera, którego obrazy nagle zaczęły mi się pojawiać w różnych konfiguracjach: a to jako wystrój pewnej restauracji, a to w postaci intrygującego filmu „Shirley – wizje rzeczywistości”, wreszcie na okładce Czubaja. I kiedy na Grodzkiej oglądaliśmy przecenione książki odłożyłem skromny i tani album z reprodukcjami, wierząc, że po niego wrócę.

Wyliczać grzechy Czubaja byłoby zbyt prosto, bo nagrzeszył okropnie, przy tym nie czytałem złej recenzji. Jeśli tylko warto tę książkę recenzować w poważnych publikacjach związanych z literaturą to raczej można ją wrzucić w sezon ogórkowy, jako kolejną opowieść kryminalną, lepszą od skandynawskich, namiętnie kupowanych, ale lepszą w sensie że swojską, naszą, z rodzimą okolicą i miejscowymi oprychami, bogaczami i stróżami. Prawa. Postanowiłem nie pisać o grzechach, ale zalet, poza powyżej wymienioną, mało. Mógłbym się skupić na tym beztroskim tonie wypowiedzi głównego bohatera, który usiłuje być niczym Marlowe, albo Hole, przenikliwie dowcipny, złośliwy jak ja czy luzacki jak szereg innych ale na dłuższą metę staje się nużąco monotonny. Intryga też kuleje, zataczamy koło wśród podejrzanych, a ostatnie sceny zdają się lekko naciągane, jakby Czubaj zapatrzył się w Miłoszewskiego, chcąc fajerwerkami zapewnić finał z Gwiezdnych Wojen.

Czy żałuję kilku godzin, raczej trzech niż pięciu, poświęconych przeczytaniu tej książki? Otóż nie żałuję i może to jest najlepsze podsumowanie – warto się zabrać z Czubajem w małą przejażdżkę i jak to z tanimi kryminałami jest, odłożyć i zapomnieć. Wszyscy teraz nic nie robią tylko czytają kryminały, albo sami je piszą. Kryminały sprzedają się lepiej niż kiedykolwiek, a ja nie wiem czy to dobrze, żeby się w tym babrać wciąż i wciąż.

Po Czubaju zahaczyłem w przelocie o książkę Jamesa Thompsona „Biel Helsinek”, i gdyby udało się połączyć talenty obu panów, być może mielibyśmy powód do zachwytu, no powiedzmy zadumy, albo lepiej powód do przeciągnięcia się po dobrze zjedzonym obiedzie. Thompson ma wszystko to czego brakuje Czubajowi, czyli konstrukcję, akcję i brawurę, a Mariusz lokalność. W „Bieli Helsinek” zabieramy się w świat gwałtownych i okrutnych wydarzeń, ale dziejących się tak daleko, że mało nas to obchodzi. Rasistowskie jazdy fińskich polityków połączone z wyczynami specjalnej grupy policyjnej działającej poza prawem, czyta się jak scenariusz bondowski, ale bez przypraw; w szybkich sekwencjach bohaterowie prześlizgują się jak w przygodowym filmie, gdzie dużo akcji, strzelaniny, zgrabnych opisów broni, techniki operacyjnej, ale gdzieś nam ginie po drodze chwila zastanowienia się, za szybko się dzieję, za mało odniesień do rzeczywistości, która znamy.

Jednocześnie z „Bielą Helsinek” czytam „Syna” Nesbo i czasem nakładają mi się postaci i sytuacje, ale kiedy tylko mam przed sobą historię Simona Kefasa, który nie jest Harrym Hole, wraca do mnie spokój, jak przy czytaniu literatury idealnej, bo nie sądzę, żeby ktoś był w stanie doścignąć Nesbo, choćby zagmatwał akcję, nazwał bohatera Marcel Proust lub co gorsza spróbował silić się na dowcip i przenikliwość, co wypada po prostu blado i nieruchomo, jak postaci w obrazach Hoppera.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do Czubaja martwe obrazy.

  1. ~Kasia pisze:

    Witam, ciekawy blog. Zapraszam serdecznie do odwiedzenia mojego : http://www.book-my-love.blogspot.com/
    Pozdrawiam 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.