„Przejęcie” to pierwszy kryminał Wojciecha Chmielarza, który postanowiłem przeczytać, choć wcześniej słyszałem o „Farmie lalek” i były to opinie wystarczająco pochlebne, żebym zaczął się zastanawiać nad sprawdzeniem umiejętności kolejnego, rodzimego autora, który stworzył serię z jednym bohaterem, wchodząc do elitarnego klubu, w którym grzeją się już Krajewski, Wroński, Ćwirlej. Dzięki sklepowi bdkultura, książka dotarła do mnie bez przeszkód, a przeczytanie jej zajęło mi trzy dni.
Po czym poznać dobry kryminał? Rzecz jasna czynników, które na to wpływają jest co niemiara, ale ja kieruję się jednym, podstawowym: jeśli książka mnie pociąga, niecierpliwie chce mi się do niej wracać, żeby kontynuować czytanie. To wewnętrzne ssanie przypomina młodzieńcze fascynacje, zdarza się coraz rzadziej, możliwe, że przez brak dobrych lektur, a może przez uodpornienie się na literackie sztuczki. Chmielarz osiągnął warsztatowo poziom, stawiający go pomiędzy najlepszym Wrońskim a średnim Krajewskim. Nie znam poprzednich książek Chmielarza, więc trudno mi wyrokować, czy idzie mu coraz lepiej.
Rozpoczyna się przygodę z ‘Przejęciem” od historii naiwnych Polaków, którzy skuszeni obietnicą łatwego zarobku oraz egzotycznej wyprawy, wciągnięci zostali w przemyt kokainy z Kolumbii. Następnie przenosimy się do Warszawy, żeby poznać komisarza o fatalnym nazwisku. Zastanawiam się, czym kierował się Chmielarz, wybierając nazwisko Mortka, dla swojego bohatera – policjant przedstawiający się swoim nazwiskiem niewątpliwie wzbudza wesołość, choć w książce mamy wrażenie, że nikomu uśmiech z tego powodu nawet nie przychodzi na myśl. Mnie ten Mortka długo zawadzał, aż w końcu przywykłem. Mortkę spotykamy jadącego na imprezę, do mieszkania nowego faceta żony. Żona postanowiła zostawić Mortkę, zabierając ponadto ze sobą synów. Psychologicznie mamy irytującą sytuację, na którą zapewne nie zdecydowałoby się wielu porzuconych mężów, ale komisarz jakoś sobie radzi, a nawet udaje mu się zafascynować obecną na imprezie kobietę.
Pierwsze morderstwo, drastycznie wyreżyserowane, zbliża do siebie Mortkę oraz jego nową partnerkę w pracy, o ponownie dziwacznym nazwisku Sucha. Otrzymujemy kolejny komunikat od autora – zajmiemy się również tematem feminizmu i przyznaję, że po „Gniewie” Miloszewskiego, jest to inne spojrzenie na temat stosunków damsko-męskich, bo o ile u Miłoszewskiego faceci lali kobiety lub znęcali się nad nimi psychicznie, to tutaj mężczyźni, na specjalnym portalu dla rozwodników, dzielą się swoimi krzywdami, których doznali od kobiet. Nie zdradzając niczego mogę napisać, że mordowane kobiety stają się ofiarami, na skutek przebiegłości mężczyzny oraz nagromadzenia krzywd, które kumulują się u poniżonych i upokorzonych mężów.
Wątek z mordowanymi kobietami, policjantem, który bije żonę, Mortką, spotykającym się z równie opuszczonymi mężami, intrygą, uknutą w celu pozorowania samobójstw kobiet – wszystko to są wątki poboczne. Główna oś kryminalna, choć wysuwana na plan pierwszy, paradoksalnie gmatwa nam się fabularnie i choć inteligentniejsi czytelnicy łatwo sobie wszystko poukładają, to jednak jedynie zakończenie pobudza mnie do refleksji a cała reszta zdaje się zbyt wydumana. Reasumując, można powiedzieć, że zawiłości nigdy nie sprzyjają dobremu wrażeniu, pozostawianemu przez książkę, choć w tym wypadku cała reszta usprawiedliwia zawirowania konstrukcyjne – jeśli w ostatnim rozdziale autor musi wyjaśniać wszystkie poplątane wątki, to znaczy, że nie potrafił sobie z nimi poradzić. A jednak czyta się to bardzo dobrze, kibicuje komisarzowi w jego zmaganiach z życiem, z tym wszystkim, co pozostało z poprzedniej książki, z tymi powracającymi koszmarami, o których chyba kiedyś chętnie poczytam.
To nie jest byle jaki kryminał, to przygoda z ulubionym bohaterem. Osobiście w tego typu książkach, najbardziej podobają mi się przypadłości opisywanych osób – jeśli autor potrafi zaintrygować czymś w opowiadanej postaci, tzn. że dobrze ją obmyślił: Mortka podejrzewa, że ma HIV, a policjantka Sucha jest obsesyjnie przygotowana na wybuch konfliktu zbrojnego i kiedy nie ma nic do roboty, sprawdza sporządzone przez siebie skrytki na drogach wylotowych ze stolicy. Chmielarz wymyślił to nie dlatego, żeby nas szokować – on to zrobił, żeby przybliżyć nam swoich bohaterów, bo przecież każdy z nas ma swoje fobie i przyzwyczajenia, a najbardziej, to lubimy czytać o sobie.
Kupcie sobie Chmielarza,(wszystkie trzy części dostępne tutaj), bo warto się przekonać, czy komisarz Mortka wróci do żony, czy też wzorem innych, książkowych policjantów, praca stanie się jego przekleństwem, a komisariat jedynym domem.