Czy gdyby Marek Krajewski zadebiutował „Areną szczurów” odniósłby spektakularny sukces? Rynek polskich kryminałów wypluwa systematycznie książki lepsze i gorsze, ale na szczycie zadomowili się już ci, którzy zaczęli pisać dekadę wcześniej i w tym gronie Krajewski znalazł miejsce klasyka, którego debiutanckie powieści doskonale trafiły w oczekiwania czytelników. Nisza, którą zajął jako pierwszy, wywindowała go z miejsca na listy bestsellerów – pisząc jedną książkę rocznie może liczyć, samą siłą rozpędu, na satysfakcjonującą sprzedaż. Kupuje się Krajewskiego licząc na sentymentalny powrót do wrażeń z pierwszych lektur o przygodach Eberharda Mocka. Niestety, ten posmak oryginalności dawno tu zaginął, a i zbrodnie są banalne w wyrazie, i choć autor stara się epatować perwersyjnymi szczegółami, to całość utraciła już tę aurę niezwykłości.
Krajewski jest autorem, który odniósł spektakularny sukces, dzięki oryginalnemu pomysłowi retro kryminału. Konsekwentnie się tego trzyma, choć ostatnio często schemat opowiadania przenosi nas w czasie, również do współczesności – w tym przypadku mamy do czynienia z próbami rekonstrukcji wydarzeń, które komisarz Popielski opisał w swoim dzienniku. Jesteśmy w Darłowie w roku 1948, a także 65 lat później. Syn Popielskiego czyta dziennik komisarza opisujący wydarzenia, w których główne role odgrywają okrutni Rosjanie, szczury oraz zniewolone Niemki. I wbrew wszystkiemu, te współczesne wtręty, zdają się przewyższać o klasę, relacjonowane wydarzenia powojenne.
Siadając do pisania założyłem, że nie będę okrutny wobec tej książki, że już od dawna znam wady i przywary autora, jego chropowaty styl, nieumiejętność budowania napięcia, ślizganie się po wątkach, powtarzalność, niezdecydowanie, w którą stronę pójdzie akcja i jak rozłożą się napięcia. Wszystko to jest w „Arenie szczurów” – widać, jak autor pisząc, nie wiedział jak to ma się wszystko skończyć, że improwizował, kluczył, wymyślał na bieżąco kolejne sceny. Ten chaos jest denerwujący, brak mu żelaznej logiki, jakby Krajewski nie wierzył w moc zbudowanego przez siebie świata, wciąż przestawiając bohaterów na szalach uczuć, namiętności, poglądów – oni wszyscy są tak nieludzko niekonsekwentni w swoich postawach, że wydają się być jedynie fantomami, figurami szachowymi. Zdziwienie przychodzi do nas wówczas, kiedy z pospolitego pionka, nagle wydobywa się siła królewskiego gestu.
Niemki, zniewolone do katorżniczej pracy w podziemiach, zaginione dla świata, raz zdają się być bezwolnymi wrakami, a następnie okazują się zorganizowaną kliką rozszalałych zwierząt. Pomysł z wysadzeniem murów prowadzi nas do rysunków i schematów podziemi i już wyobrażam sobie, jak spektakularnie Popielski wydostanie się z niewoli, a tymczasem autor wszystko zarzuca w jednej scenie, budując jakąś irracjonalną sytuację ocalającą komisarza. A przecież pomysł z grasującym potworem, który zagryza swoje ofiary, zapowiadał mroczną przygodę, z której można było zrobić mrożącą krew w żyłach opowieść, bez tych wszystkich zawirowań akcji, prowadzących tak naprawdę do nikąd.
Krytykując i wytykając wady „Areny szczurów”, gubi się to wszystko, dzięki czemu tysiące czytelników wiernie towarzyszy Markowi Krajewskiemu, pochłaniając jego książki z jakąś masochistyczną przyjemnością. Co tam jest takiego, co każe mi za każdym razem cieszyć się z obcowania z jego bohaterami – jakaś złudna nadzieja, że tym razem odnajdę znów klimat mrocznego, niemieckiego Breslau?
Marek Krajewski kończąc przygody Polpielskiego i Mocka, zamierza pisać powieści historyczne. Na szczęście historia jest bardziej uporządkowana niż pomysły autora i choć można tu improwizować, to ramy rzetelności utrzymają zapewne w szyku zapędy bohaterów, do niekonsekwentnych działań i nieprzemyślanych decyzji.
A jednak polecam tę książkę, jak będę polecał zawsze tego autora, bo czai się w niej jakiś wdzięk, jakaś przyzywająca głosem syrenim aura, dzięki której chce się czytać tę prozę dla samej przyjemności obcowania – pal licho zasady narracji i wydumaną akcję – Pan Marek Krajewski zawsze będzie stał na mojej półce i to w pierwszym rzędzie.
Książka dotarła do mnie dzięki uprzejmości księgarni internetowej Tania książka i można ją nabyć tutaj