Andrzej Stasiuk

„Jadąc do Babadag” Wydawnictwo Czarne 2004, na pewno książka roku dla mnie, upewnienie się, że Stasiuk krąży po tych rejonach literatury, które mnie pociągają i czytanie go przypomina podróż po ulubionych miejscach. Książka w twardej oprawie o wściekle pomarańczowej okładce ze zdjęciem dwóch cygańskich facetów na dworcu jakimś kolejowym. Książka z dedykacją, po krótkiej wymianie zdań w księgarni, kiedy to wybraliśmy się specjalnie tam w pewne sobotnie przedpołudnie. Mówił tylko Stasiuk, siedząc samotnie przy stoliku, usiłując nas przekonać, że lepsze od mozolnego czytania jest włóczenie się po podwórku i zabawa z chłopakami.
Parę dni temu jak zwykle późną nocą oglądałem reportaż z wyprawy ekipy TV ze Stasiukiem w regiony opisywane wraz z jego komentarzem. Odnalazł jakąś własną niszę literacką i choć książka płynie leniwie, wałkując ciągle te same sytuacje, zdania i krajobrazy, to jednak ma posmak uzależniającej poświaty, która niczym mgła ogarnia czytelnika. Książka nie na czasy dzisiejsze a przez to sięgająca tam gdzie większości się nie chce dotrzeć. Książka wcale nie doskonała z pęknięciami i powtórzeniami, ale za to nie schodząca poniżej pewnej ważnej aury, dzięki której można oderwać się od codziennego, głupiego świata, ze swoimi nie ważnymi następstwami.
39 zł trzeba było zapłacić w księgarni na rogu i dobrze, że mam ten egzemplarz w twardej oprawie, bo przecież przez to jest to pozycja ważniejsza od tych wszystkich pośpiesznie kupionych, przecenionych przypadków. Stasiuk gromadzi mapy oraz pieniądze z krain, które odwiedza i wciąż podkreśla jak blisko jest do Rumunii, Mołdawii, Albanii z jego domu w Beskidzie Niskim.
On pisze jak Chandler, który urodził się w Polsce:
Mężczyźni stoją na rogach ulic wpatrzeni w pustkę dnia. Plują na chodnik i palą papierosy. Stoją i przeliczają papierosy w paczkach i drobne w kieszeniach. Czas nadciąga z daleka i przypomina obce powietrze, którym już ktoś oddychał.
Kusi mnie żeby cytować te zdania nieustannie i delektować się ich surrealizmem. One wciągają w jakiś lej łączący nas z XIX- wieczną literaturą, są jak opar z nad stawu, w którym utopił się dawno temu nasz daleki kuzyn, którego wyglądu już nikt nie pamięta.
Stasiuk studiuje jedną fotografię tygodniami żeby potem o niej pofantazjować. Na stronie 208 jest to zdjęcie, poprzez które zaczął pisać te teksty. Jeżdżąc kiedyś regularnie na Węgry, i to nie tylko do Budapesztu, spotykałem takie upalne popołudnia, kiedy to koloryt miejsca rzucał swój cień na ludzi i rysował legendę, zagnieżdżającą się w mojej czaszce. Może dlatego wiem lepiej o czym Stasiuk pisze. Zresztą on pisze w tej książce dla każdego, kto szuka w literaturze płynności i zwyczajnej nudy i żeby można było odłożyć książkę i przeciągnąć się z rozkoszą jak po krótkiej drzemce.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na Andrzej Stasiuk

  1. robak pisze:

    Znowu ten Chandler? Wychodzi na to, że Auster i Stasiuk maja cos wspólnego ze sobą. Chyba tylko to, że obaj czernią papier.

  2. nequam pisze:

    oj tak, chociaz co do nudy to polemizowalabym. gdzies tam po przeczytaniu ostatniej strony pozostaje niepokoj nie do ugaszenia.

  3. dzejms pisze:

    stasiuk i chendler to chyba bardzo trafne polaczenie;
    ja bardzo lubie jedna jego stara ksiazke „opowiadania galicyjskie” tak sie to chyba nazywalo, ktora mi sie z filipowiczem sklada

  4. andy pisze:

    Teraz opisuje tych mężczyzn w Albanii (w ostatnim TP)… Ma dar obserwacji…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.