Przyznaję bez wstydu, że
rozprawić chciałem się z Grobem i całym tym wielkim szumem wokół Grzegorzewskiej
Gai, ale przecież nie do końca byłoby to sprawiedliwe, gdybym naskoczył jedynie
na autorkę i jej kryminał, bo on jednak trochę mi się broni, trochę, powtarzam,
ale jednak.
Ogłaszane po kątach
przeróżnych, że oto narodziła nam się królowa kryminału świadczy tylko o tych,
co tak wieszczą – zapraszanie urodziwej autorki do programów kulturalnych w
telewizji to niesłychana promocja i trudno się temu oprzeć, a okładka w
Wysokich Obcasach zyskała przez to, że blondynka zgodziła się ją firmować.
I wszystko to nam wygląda
ładnie, nie bardzo. (jak mawiał Sabała). Nie spotkałem się jeszcze z choć
jednym zdaniem krytycznym wobec Grobu, nawet szacowne grono skupione wokół
stołu Chacińskiego, potraktowało ją pobłażliwie, miłym słowem, uśmieszkiem pań,
spojrzeniem panów. Tymczasem cały ten Grób, to kryminał trzeciego sortu, na
poziomie zaledwie poprawnym w stylu, kiepskim dramaturgicznie i z typowymi
potknięciami grafomanów. Bohaterowie są sztampowi, do tego zmieniają się im
charaktery, usiłują silić się na oryginalność, epatować nas swoimi przymiotami,
ale to tylko pokrętna gra autorki, która narzuca im sztywne role: Julia jest
snobką ze szramą, do tego wywodzi się z najgorszych mętów miasta, ale wyszła na
ludzi – sprzedaje nam się to jako „odkrywanie mrocznej tajemnicy z przeszłości
bohaterki”; Julia jest zbyt jednoznaczna, przy tym niekonsekwentna a do tego
usiłuje się z niej zrobić niemoralną sukę. Tymczasem jej dawny, żydowski kochanek,
początkowo jawi się nam jako jedna mroczna tajemnica a w końcu okazuje się
czułym durniem, który wziął sobie za żonę idiotkę z kompletnie nie
przekonywujących przyczyn.
Postaci i ich charakterystyka to najsłabszy
element tej układanki – drugoplanowe są jeszcze gorsze, bo jakby wycięte z
projekcji słuchaczy komercyjnych stacji radiowych i ich nastoletnich list przebojów.
Silenie się na snobizm, te papierosy djarumy, płaszcze Burberry, perfumy
Egoiste (sam używam), podkreślają tylko zaściankowość– niezwykłości nie szuka
się w rekwizytach, ale zwrotach akcji, psychologii postaci oraz klarownym
puentom sugestywnych zdań. A w tej dziedzinie Pani Gaja początkuje, nadal musi
dużo terminować, bo choć od poprzedniej książki, Grób odskoczył potężnym
pozytywnym susem, to jednak wystaje z niego nadal ten mniszkowaty (Hela
Mniszkówna) odór pretensjonalności, wyszukanej elokwencji, sztucznej pozy i
silenia się na Chandlerowski szarm, gdy tymczasem otrzymujemy kompot, w którym
pływają egzotyczne owoce, pasujące do tego stylu jak Żyd policjant do swojej
płaskiej żony.
Nie ukrywam, że odkrycie
Gai Grzegorzewskiej to jeden z jaśniejszych momentów tej zimy. Dopadnięcie jej
Grobu to przyjemność wielokrotnego użytku: śledzenie „kariery”, czytanie
książki, obserwacja reakcji samej autorki, która sama sobą zmuszana się jest
zachwycać – wszystko to jest fascynujące. W chwili, gdy stukam te słowa, Gaja z
triumfem ogłasza 600 fanów na facebooku (sam jestem jednym z nich) –
podejrzewam, że książka dobrze się sprzedaje, co daje nadzieję, że kolejny
kryminał będzie lepszy, a następny już po prostu dobry. Bo ostatecznie Gaja
Grzegorzewska jest na sukces skazana – to nie będzie spektakularne wyniesienie na
ołtarze w stylu Marka Krajewskiego, ale już widzę wydawców, którzy zwęszyli
interes i Gaję wypchną w Polskę (jeszcze nie w świat). Dobry wydawca kiedyś
miał coś do powiedzenia czytając jako pierwszy książkę – życzmy Pani Gai,
doskonałego wydawcy, bo przecież lubimy czytać książki, których akcja dzieje
się w „naszym” Krakowie, może w okolicach ulicy Szpitalnej…