Podsumowania są nudne. Lepiej byłoby poczytać „Policję”, bo Nesbo jest jak narkotyk, łączy w sobie smak lukrecji, dym z papierosów i perwersyjne motywy z piosenek The Smiths. A jednak wróciłem do stycznia i obejrzałem się za siebie, choć przeszłość dobrze wygląda jedynie w czarno białych filmach. Lepiej wypadłyby tutaj postanowienia noworoczne, bo przyznajmy się z miejsca: mało czytałem, jeszcze więcej kupowałem. To może należałoby zapoczątkować wielką wyprzedaż, jakieś rozdawnictwo książkowe, odkurzanie i sprzątanie półek, rozrzedzanie kolekcji, a wreszcie powrót do tego co już mam, co leży i czeka na mój powrót, po latach.
Ale niech będzie – najpierw 2013. Dużo słuchałem, choć mało biegałem, jeździłem tyle co zawsze, do pracy i z powrotem, z „Chłopami”, „Procesem”, wkrótce znowu z „Lalką”, bo jak powiedział Bronisław Maj, każdy porządny inteligent, powinien raz w roku przeczytać Prusa. I Severski w interpretacji Gosztyły ma dobry smak, niewątpliwie odkrycie tego roku.
Szukamy jasnego punktu na mapie roku i wypada mi Karpowicz. W smaku dostatecznie słodki, wyczekiwany, swojski. Lubię Karpowicza, będę czytał Karpowicza bo zagrał w tym roku nową nutą, czymś niepowtarzalnym, ironicznym humorem, pod którym mogę się podpisać.
Nie oszukujmy się, to nie Ulisses leżał pod ręką a kryminały: do Wrońskiego, Krajewskiego dołączył Ćwirlej, zgrabnie się wpasował w to co lubię. Zawiódł haniebnie Miłoszewski, a Bezcenny to największe rozczarowanie roku. Stosując regułę naprzemienności dobra i zła, teraz kolej na pochwały – pierwszy tom biografii Iwaszkiewicza postawiłbym wysoko; niestety nie wiemy kiedy nastąpi ciąg dalszy. Szukamy, szukamy jeszcze pozytywów, bo jesteśmy na fali wznoszącej, co jeszcze ci się przydarzyło kotku dobrego w literackim roku 2013? Myśliwski nudny, nie wiadomo jaki w sumie, pełzająca proza, słowa, słowa, słowa nie prowadzą mnie gdzieś, raczej wciąż się krzątają, szurają bezdotykowo, nie mogę się tego nijak uchwycić. To może Kronos? Proszę państwa to jedynie ciekawostka, wymysł wydawcy, coś co możemy wybaczyć ale nie zjeść.
Pilch, o tak, Pilcha mi dajcie a nie będzie źle w tym podsumowaniu, bo i Dziennik drugi był i proza. Proza lepsza, choć nie do końca, ale zawsze. A Rylski? Nowy Rylski już zawsze będzie czytany, choćby kręcił się wokół tych samych motywów i chwytów.
Masłowska w wywiadzie, Trociny wstrząsające, Truman i Houellebecq biograficznie, wiersze Celana, zagubienie się w Dzienniku Susan Sontag, koszmarny Mankell, wciskanie nam grubych i gównianych tomów Cabre i to prawie wszystko. Pewnie o czymś zapomniałem ale widać mało ważnym.
A teraz uwaga! Książka roku 2013. Bogusław Deptuła „Literatura od kuchni”. Bezapelacyjnie wybrałem tę książkę do smakowania, pomimo ogranego chwytu, żeby poszukać kuchni w dobrych książkach. Laurkę już tutaj napisałem, ale dopowiem jeszcze, że ja nadal podczytuję ją od czasu do czasu, nie chce mi się z nią rozstawać i lubię ją mieć pod ręką, jak gazetę Kontynenty.
Co dalej? Postanowienia noworoczne, moja droga, powinnaś sobie spisać na kartce i ogłosić wszem i wobec, żeby potem było wstyd jak ich nie dotrzymasz. A ja powinienem ogłosić wielki powrót do przeszłości, do czytania tego co warto a nie tylko do nowości, choćby to był najnowszy Stasiuk. Jest kilka książek, które powinienem przeczytać kolejny raz i tak właśnie mam zamiar zrobić w tym nowym roku. Czego i Wam chciałbym życzyć, ale i tak wiem, ze zrobicie po swojemu, bo nigdy nie słuchaliście starszych.