Franziska von Häften z zimną krwią morduje troje obywateli Rzeszy Niemieckiej, w międzyczasie przeżywając niepłodność swojego męża, bawiąc się na przyjęciach, nie tylko ze swoją przyjaciółką Margarete, szpiegując dla Polski z użyciem specjalnego aparatu fotograficznego, spacerując z kijami po okolicy i spotykając ze swoim kochankiem, niejakim Wasiakiem (cóż za straszne nazwisko). Niesamowita kobieta, o jakże silnej konstrukcji psychicznej, ale tylko takich ludzi werbowano na agentów.
W kryminale retro Krzysztofa Koziołka, znajdziecie wszystkie smaczki i ciekawostki o przedwojennej Zielonej Górze, Nowej Soli oraz najbliższej okolicy. Spędzić można z książką jeden weekend, jeśli tylko jesteście mieszkańcami wymienionych wyżej miejsc, lub poświęcić jej kilka godzin, jeśli szczegóły związane np. z fabryką Beuchelta i jej udziałowi w budowie Mostu Grunwaldzkiego w Breslau, lub dworcom kolejowym w Berlinie, nie wydają się Wam szczególnie wciągającymi.
Jak wiadomo wszystkim czytelnikom pierwszej części trylogii retro Koziołka, czyli „Góry Synaj”, Franziska jest szpiegiem. W drugiej odsłonie poznajemy szczegóły werbunku, opis szkolenia, oraz niebezpieczeństwa, na które ta dzielna i piękna kobieta jest narażona. Poznana na pierwszych stronach książki Charlotte Stempel jest wredną plotkarą, która może ujawnić związek Franziski z Wasiakiem, co zapewne zburzyłoby jej małżeństwo i możliwość szpiegowania własnego męża. Do końca nie wiemy, jaki jest jej stosunek do bezpłodnego Aleksandra, za którego wyszła w wieku dziewiętnastu lat, dla poratowania rodzinnego majątku. Mąż na wiele jej pozwala, a tryb życia hrabiny zapewne przykuwa uwagę przygotowujących się do wojny niemieckich służb specjalnych.
W końcowych rozdziałach, trzecia ofiara morderczych skłonności hrabiny, próbuje ją zwerbować na usługi Abwehry i w tym miejscu zastanawiałem się nad logiką takiego postępowania, zarówno jednej jak i drugiej strony, bo czyż wywiad polski, może przysłać nieznajomego, który w pierwszych słowach wypala, że ma ją chronić, a agentka już w drugim zadaniu potwierdza jego słowa, zastawiając zresztą na niego sprytne pułapki, pozwalające jej zorientować się, że mężczyzna kłamie?
Tego rodzaju intrygi kierują się własnym planem dramaturgicznym i na boga, nie czytamy tego rodzaju książek, żeby się zastanawiać nad możliwościami, ale żeby poczuć zmysłową przyjemność, rozciągając się wygodnie na ciepłym piasku. Oczywiście, jak nieustannie zaznaczam, miejscowi, czyli znający doskonale teren akcji, będą z wypiekami śledzić opisy kolejnych fabryk, restauracji czy innych znanych z codziennych odwiedzin miejsc. Sam autor przyznał, że przygotowując się do napisania tej książki, przeczytał 6 tysięcy stron a do tego jeszcze pooglądał setki fotografii. Akcja toczy się między 2 kwietnia a 1 maja 1939 roku, ale dostajemy też reminiscencje z roku 1936. Pojawiają się nowi policjanci, czyli węszący asystent kryminalny Knotte i jego przełożony, sypiący przysłowiami gbur i cham, taki typowy szwab, Raimund Brendler. Jeden z nich skończy marnie, ponieważ jego żona wygadała się, że nie potrafi pływać.
Krzysztof Koziołek nie ma tendencji do zagęszczania klimatu emocjonalnego, bo czytamy to sobie z jakąś lekką przyjemnością, wiedząc, że polskiej agentce nic się stać nie może, współczujemy jej tylko, że sama musi mordować. Każdy rozdział ma podobną strukturę, a więc musi się pojawić jakieś wspomnienie i opis przedwojennych miejsc lub wydarzeń, a do tego Koziołek mocno stawia na dialogi, a więc w książce dużo się mówi.
Wakacyjny kryminał retro Krzysztofa Koziołka możecie zabrać do pociągu, ale jeśli podróż ma trwać dłużej, warto zabrać coś jeszcze do czytania. Najlepiej mieć ze sobą „Górę Synaj” i „Wzgórze Piastów”, a kolejność czytania nie jest tutaj wymagana.