Jak co roku o tej porze, miłośnicy japońskiego pisarza, z niecierpliwością czekają na wyrok Akademii Szwedzkiej. Czy bardzo wysoko notowany Murakami odbierze nagrodę za wybitną pracę na rzecz idealistycznych tendencji? Nie zdziwiłbym się wcale, znając nieprzewidywalność szwedzkich wyroków. Japońskim noblistą po raz ostatni został Kenzaburō Ōe w roku 1994, a wcześniej Yasunari Kawabata w roku 1968. Zapewne Murakami ma wielu zwolenników, ale również całe morze przeciwników i malkontentów; to autor potrafiący uwieść mniej wyrobionych czytelników, czytany również przez ciekawskich, do których się zaliczam, od czasu, kiedy zafascynował mnie początkiem 1Q84, pierwszego tomu tej dziwacznej serii.
„Zawód powieściopisarz” to zbiór tekstów, pisanych na przestrzeni kilku lat i odkładanych do szuflady z myślą o publikacji „może kiedyś”, czyli jeśli nadarzy się okazja, a taka przydarzyła się, kiedy redaktor czasopisma „Monkey” zaproponował japońskiemu pisarzowi współpracę. A więc sześć pierwszych tekstów umieszczono w kolejnych wydaniach gazety, Sam Murakami nieustannie podkreśla, że jest zupełnie zwyczajnym człowiekiem, obdarzonym jakimś tam talentem literackim, człowiekiem, na którego nikt nie zwraca uwagi, kiedy np. idzie ulicą. Takie wyznania z miejsca wydają mi się podejrzane, ponieważ wyglądają jak usprawiedliwianie się przed tymi, którzy będą wytykać autorowi brak profesjonalizmu, oraz słabość jego pisarstwa.
A prawda zapewne leży po środku. Murakami wciąż przypomina jak to się stało, że został pisarzem, zanudza nas tymi opowieściami jak to w pewne kwietniowe popołudnie 1978 roku poszedł na mecz baseballowy i po odbiciu piłki przez zawodnika oraz oklaskach widzów, poczuł w sobie pisarski zew. Objawienie, które go dopadło zadecydowało o całym jego życiu. Przyjemna historyjka – prawda? Po objawieniu, oczywiście następuje faza realizacji, więc Haruki wsiada w pociąg i jedzie do Shinjuku, gdzie w sklepie papierniczym kupuje wieczne pióro i liniowany papier, a późnym wieczorem siada za stołem i zaczyna pisać powieść.
I takie to są te eseje Murakamiego, który karmi nas prawdami uniwersalnymi, które dobrze znamy, okraszając je własnymi przemyśleniami i co najciekawsze w tej książce, wydarzeniami z własnego życia oraz historyjkami o pisarzach, Hemingwayu, Kafce czy Joyce. Już same tytuły esejów wzbudzają w nas nieufność a jednocześnie przyciągają jakąś podświadomą siłą, dzięki której pytanie: „Czy pisarze są z natury tolerancyjni” staje się nagle podstępnie dla nas ważne. A co nas to obchodzi właściwie? Czytamy ten tekst z lekkim niesmakiem, ale z drugiej strony poznajemy Murakamiego z jego wątpliwościami na własny temat, z tymi dylematami i pytaniami, które każdy sobie zadaje: czy jestem naprawdę dobry w tym co robię?
W rozdziale „O oryginalności” Murakami pisze o tym, jak jeden z krytyków nazwał go „oszustem matrymonialnym”, ponieważ nie mając żadnej treści do przekazania, nabiera czytelników. I coś w tym stwierdzeniu jest, bo niejeden dał się uwieść tej prozie, która nagle wyprowadza go z równowagi swoją niedorzeczną treścią, obiecując coś, czego nie udaje się znaleźć. Murakami dochodzi do wniosku, że nazwanie go oszustem jest komplementem, ponieważ pisarz jest w jakimś sensie iluzjonistą, który ma wciągnąć czytelnika w swoją zabawę. Zapomina jednak o tym, że w finale powinno czuć się satysfakcję, a nie rozczarowanie.
A jednak polubiłem Harukiego przez lata zaglądając do jego książek. Minął już ten okres, kiedy rozwścieczony zawodem, który przyniosła mi mitycznie zaczynająca się 1Q84, wystawiłem ją na Allegro za kilka złotych, a więc minął ten czas, po którym musiałem zrozumieć, że Murakami jest po prostu sobą, że pisze bo lubi, że każdy ma do tego prawo i że czasem warto do niego zajrzeć, ponieważ ta proza może przynieść jakiś rodzaj ukojenia, a pozorna prostota, w zależności od interpretacji, wyda nam się metafizyczną odskocznią.
Po napisaniu „Słuchaj pieśni wiatru” kolega z lat licealnych powiedział mu, że to co napisał jest takim byle co, że i on byłby w stanie to napisać. To uczucie nie obce jest każdemu, kto czyta jakąś książkę i myśli, że to łatwizna, wystarczy tylko usiąść i tworzyć. Proszę bardzo, siadajcie już dziś, może i Wy będziecie kandydatami do Nobla.