Książka ma podtytuł „1405 dni w podróży dookoła świata” i ten szmat dni został upchnięty na 430 stronach, licząc również spis treści. Zdolni matematycy mogą sobie przeliczyć, że na jedną stronę opowieści, wypadają trzy dni podróży, ale skaczemy z autorką chaotycznie, czasem zatrzymując się dłużej w jakimś rejonie świata, czasem zbywając niektóre miejsca kilkoma zdaniami, więc nie ma co przeliczać i wyciągać średnią.
Zaglądam na bloga www.z2strony.pl już po przeczytaniu książki Magdy Bogusz, żeby się dowiedzieć jak wygląda powrót do „normalności” po kilkuletniej podróży. Niestety blog umarł, a odżył jedynie z okazji wydania książki. Zresztą trudno się dziwić że umarł, skoro autorzy wrócili i niejako zamknęli jakiś etap w swoim życiu – przecież nie będą opisywać zwyczajności, z którą każdy z nas obcuje bez sentymentów. Codzienność – to mnie zawsze interesowało w literaturze podróżniczej – wywrócenie jej do góry nogami i zmierzenie się z innością, chaotyczne łapanie własnych reakcji na nowe sytuacje. Ale o tym później …
„Piranie na kolacje” to relacja z podróży młodego małżeństwa, którą rozpoczęli 14 lipca 2010 roku i zakończyli w Nepalu 26 maja 2014. Jako niepoprawny i pedantyczny maruda, zadałbym podróżnikom zaskakujące pytanie: „a dlaczego nie poczekaliście z powrotem jeszcze półtora miesiąca, żeby klasycznie i dokładnie zamknąć się w doskonałym cyklu okrągło rocznym”? Wiem, że to głupie pytanie, ale korci. Takich pytań nie zadaje się prawdziwym podróżnikom, którzy jak wiadomo, do końca nie wiedzą dokąd jadą, oraz nie wiedzą kiedy wrócą, jeśli kiedykolwiek wrócą. Turysta już pierwszego dnia od wyjazdu, myśli o tym jak wróci, a podróżnik nie zaprząta siebie głowy tym problemem.
Początek książki Magdy Bogusz jest jak każda podróż – ciężko odciąć się od świata pozostawionego, wciąż się tkwi w dawnej rzeczywistości i czuje zapachy własnej kuchni. Trzeba opisać okoliczności, motywy, kłopoty, pomysły, całą tę otoczkę, która daje kopniaka w nieznane. I dlatego rozpędzanie się przygody wydaje się takie nużące – już byśmy chcieli, żeby coś się działo. Tomasz w tej opowieści jest ideałem partnera nie tylko życiowego: zaradny, zdolny, mądry i w ogóle. Ona musi to opisać, skrzętnie skrywając wszelkie zgrzyty i nieporozumienia. I tutaj się rozczarowałem, bo sielanka partnerska mnie mierzi a konflikty ekscytują. Rozciągnięta w długim czasie drogi relacja małżonków wydaje się bardziej interesująca niż opisywanie kolejnych cudowności świata ujrzanego. Reporterskie zdania z kolejnych widzianych miejsc przemykają niczym słupki na autostradzie; czasem zatrzymujemy się na dłużej w Antigui, gdzie wierzą w komunizm, czasem przeżywamy burzę na oceanie. Posuwamy się uparcie do przodu, dookoła świata – Magda ma w sobie cały ogrom rzeczywistości – my tylko to, co udało jej się wydestylować i opisać, wyławiając smaczne kąski, ale nigdy nie dopuszczając nas do sedna życia, które jak pisał Milan Kundera, ”jest gdzie indziej”.
A więc skok przez ocean, autostop do Chicago, perypetie z samochodem, którym samodzielnie podróżowali przez trzy miesiące – ten amerykański sen przemyka nam przed oczami bardzo szybko, jakby oddalenie przygody amerykańskiej, od czasu jej opisywania, wyrzuciło z pamięci większość chwil tam przeżytych, a przecież niejeden uczyniłby tę podróż ze wschodu na zachód, źródłem zajmującej książki. W Meksyku siedzą trzy miesiące, w Gwatemali dwa miesiące uczą się hiszpańskiego – matko święta, ile to jest czasu, to jest już życie, to normalne funkcjonowanie w obcym terenie, który szybko staje się domem – siedząc w meksykańskim Tulum przez dwa tygodnie, wydawało mi się, że jestem zadomowiony i oswojony – gdybym tam został miesiąc dłużej, czułbym się jak u siebie w domu. A oni jadą dalej; Ameryka Południowa motorem – odważnie. Pacyfik przemierzony jachtostopem daje posmak czym jest podróż – niekończącym się pasmem zapachów, udręki, niewygody, kulinarnych eksperymentów, bólów brzucha nie mówiąc o głowie itd. itd. Osiem miesięcy pod żaglami to nie tylko oczarowanie – Bogusz sugestywnie opisuje co trzeba znieść, żeby się zachwycić. W Australii pracują żeby zarobić na ciąg dalszy – znowu monotonia ośmiomiesięcznej pracy, skondensowana na kilku stronach – a przecież tyle się tam działo, prawda Pani Magdo? Nie da się przecież wszystkiego opisać. Azja na rowerach i ta końcówka trochę napisana ku pamięci przyjaciela Tomasa ze Słowacji, który zaginął w Himalajach.
Na tylnej okładce wielkimi literami takie zdanie: „czy po tak długiej podróży „normalne” życie jest w ogóle możliwe?” Chciałoby się napisać, że po takiej podróży, nie ma już „normalnego” życia – jest życie napiętnowane przeszłością zostawioną w podróży i obrazami, które zostaną do końca życia. A przecież podróżuje się tylko po to, żeby w końcu wrócić, Bo ci, którzy nie wracają nigdy, przestają być podróżnikami. Stają się emigrantami.
Książka Magdy Bogusz to relacja z przygody życia, na którą pozwolą sobie nieliczni, ale przeczytać mogą wszyscy, bo pozwala posmakować świata, który kurczy się na naszych oczach i przedostanie się na drugi koniec globu, nie jest już nawet kosztowne. Wciągająca relacja może zainspirować głodnych wrażeń, ale przede wszystkim ofiaruje odległe krajobrazy tym wszystkim, którzy pozostaną w domu. Na zawsze.