Proza Olgi Tokarczuk nigdy mnie nie pociągała, właściwie nie wiem dlaczego, ponieważ zapewne gdzieś i kiedyś coś mnie odstręczyło, coś co trudno określić, refleks, przewrotne wrażenie, że nie przystajemy do siebie i choć zdaje mi się, że lubię ją jako osobę sympatyczną, mądrą i dumny jestem z jej Nobla, to jednak nie skusiłem się nigdy na czytanie jej prozy, może poza słynnym tekstem o czułym narratorze.
Zawstydzony tym oderwaniem od twórczości głośnej pisarki, ja piszący o literaturze uświadomiłem sobie, że jednak warto w końcu zakosztować pióra, które doceniono nie tylko w Polsce.
Przewrotnie postanowiłem pójść na łatwiznę i to Kinga Preis przeczytała mi w dwa tygodnie najnowszą powieść pod tajemniczym tytułem „Empuzjon”.Aktorka przeczytała książkę po swojemu, nie angażując się zbytnio w odgrywanie ról, zinterpretowała to tak jak lubię, czyli lekko beznamiętnie, nie dała się ponieść emocjom, zwłaszcza w tych mizoginistycznych fragmentach, gdzie niejedną panią mogłoby ponieść i już słyszę tembr głosu np. Pauliny Młynarskiej, czytającej o niższości kobiet. Fragmenty z teoriami na temat roli kobiet, to najsłabsze elementy podawanej przez autorkę układanki, gdyż Tokarczuk nie znalazła dobrej metody przedstawienia tych śmiesznych dziś , wymyślonych przez głupców, uwięzionych w swoich czasach, wyobrażeń na temat uprzedmiotowienia płci służebnej. Tutaj Tokarczuk zdaje się kpić z tych durniów, ale na nas już to nie działa.
„Empuzjon” sama w sobie jest bezradną historią młodzieńca, który zmaga się ze swoją pokręconą seksualnością, natomiast jeśli nieidiota, mający za sobą wieczory z Hansem Castorpem, wczyta się w dywagacje na temat fizjologii, czy też przypomni sobie rytuały sanatoryjne, czy trzaskanie drzwiami Kławdii Chauchat, to wówczas poczuje ten odurzający zapach, który przyciągał go w zimowe wieczory do „Czarodziejskiej góry”. Tokarczuk zupełnie świadomie rozsiewa tropy mannowskiego arcydzieła, dzięki czemu czytelnik może odnaleźć w sobie to wszystko co znalazł kiedyś podczas lektury szczególnego dzieła niemieckiego pisarza. Osobiście także jestem za elitarnością literatury, ale czasem takie zetknięcie kompletnie nieprzygotowanego czytelnika z czymś co przerasta jego wyobrażenia o prozie, skutkuje rozbłyskami, które dadzą efekt przy kolejnych lekturach. Jeśli Tokarczuk mówi, że nie pisze dla idiotów, to i ma rację i jej nie ma, bo skoro czytelnik bez kompetencji zachwyci się tajemnicą tej prozy, to nawet jeśli nie zrozumie wszystkiego, to jednak podczas lektury być może zakwitnie w jego duszy coś, co wyprowadzi go w końcu na zielone pastwiska.
Mieczysław Wojnicz z Lwowa, jest przeciwieństwem Castorpa, słabym, delikatnym, uległym młodzieńcem z gruźlicą w płucach, niepewnym i uwięzionym pośród tych wszystkich panów, aroganckich, władczych, pewnych siebie samców, którzy przy lokalnej wódce snują swoje fantasmagoryczne teorie na temat roli kobiet.
Czy „Empuzjon” daje się pokochać? Chyba jednak nie. I to nie przez swoją elitarność, jakąś oziębłość i wyższość; Tokarczuk wiedzie czytelnika , wciąga nieszczęśnika w świat Sokołowska, w tło epoki dawno umarłej, gdzie inaczej nie tylko się mówiło, ale i ubierało. Czasem uraczy nas smakowitymi kąskami metamorfoz Wojnicza lub rozmowami o polowaniu na dzikie ptactwo z nabitą bronią lecz bez chęci zabijania, jakby całe życie spoczywało na decyzji, czy pociągnąć za spust?. O ile główny bohater natchniony zadziwiającymi wydarzeniami sanatoryjnymi przechodzi przemianę determinującą całe jego życie, to sama miejscowość, rzeczywistość i tak już będąca na skraju, zdają się trwać w jakimś zawieszeniu, gdzie do dziś rozbrzmiewają pokrzykiwania tych „najmądrzejszych”, którzy wiedzą najlepiej i chcą świata bez udziwnień, choć doskonale wiedzą, że w pobliskim lesie czają się demony, które czasem należy nakarmić.
Sokołowsk, miasteczko dolnośląskie, stało się ostatnio modne, bo i Joanna Bator odnalazła w nim te nuty metafizyczne, straszne cienie, wilki a nawet kanibalizm, do tego krąży tam duch Krzysztofa Kieślowskiego, choć zdaje się, że reżyser był raczej ze świata tego bardziej dokumentalnego, ale i w jego twórczości znajdziemy upiory wywleczone z dziwności tego miejsca.
Znaleźć miejsce gdzie umieścisz swoich bohaterów to połowa sukcesu każdej literatury i Tokarczuk idąc za Mannem ułatwiła sobie zadanie bo stary Gorbersdorf w górach Suchych daje miliony możliwości zabawiania czytelnika i nawet pospolity idiota, zapragnie w końcu zanurzyć się w tę dolinę bez wiatrów.
Tokarczuk wiedzie nas w „Empuzjonie” po bezdrożach, raczej zwodzi niż naucza, nie podlizuje się akcją, nie zaciekawia i fascynuje bohaterami, autorka prowadzi swoją własną grę, rozmawia sama ze sobą , nie musi przekonywać, bo ona już wie co jest dobre a co złe. „Empuzjon” nie jest dla idiotów dlatego, że oni nie znoszą dobrze mentorów, nauczycieli, od których uważają się mądrzejsi; i w tym mieści się czuły punkt dzieła Noblistki, daje wszystkim poznać, że wyrosła ponad, że wie, że teraz mówi, bo ma słuchaczy, że ma obowiązek, że choć od dawna w tym siedzi, to teraz wywrzeszczy z siebie te wszystkie prawdy, którym się poświęcała przez całą swą twórczość. Tak, Tokarczuk się wywyższa i popełnia grzech pychy, dlatego bez przygotowania, czytanie zdaje się mijać z celem, jest ślizganiem się po sanatoryjnych ścieżkach, a elementy sensacyjne zamydlają to wszystko na czym Tokarczuk zależy.
A jednak polubiłem ten swojski klimat dolnośląskiego uzdrowiska i myślę dziś o „Empuzjonie” z czułością, może i nie wrażliwego narratora, ale z podziwem i doceniam ten dziwaczny posmak prozy, która pomimo swojskości, zdaje się wyrastać ponad swoją uniwersalność i choć chciałbym przeczytać raczej drugą „Lalkę”, to jednak poczuwszy zapach sokołowskich ścieżek zapragnąłem powąchać także fizyczne strony papierowej wersji książki, która wznieciła tak przewrotne uczucia w mojej głowie.
„Horror przyrodoleczniczy” – ten tytuł o ile jest zwodniczy, to podpuszczając idiotów, jednocześnie wskazuje, że nie wszystko jest tu na poważnie, że Pani Olga wysługując się poczciwym nudziarzem Mannem, zaserwowała nam pouczankę jaką zażarte feministki, czy też obraźliwie zwane „lewactwo” prezentuje w codziennej walce z kołtuństwem i zakłamaniem. Nie warto jednak wikłać tej książki w polityczne utarczki, a skupić się lepiej na literaturze, bo w tym przypadku jest to proza godna Noblistki i przekonała mnie, że następną książkę Tokarczuk potraktuję z należną uwagą.
Mamy rok 1913, a więc wkrótce miliony mężczyzn zaczną się wytracać w bezsensownych wojnach, a w dolinie należy tradycyjnie rzucić na pożarcie zdziczałym kobietom jednostkę wyselekcjonowaną do unicestwienia. Wojnicz jakoś się z tego wykaraska, ale jego los i tak został już przesądzony, a wydarzenia , gdzie jedyną prawdziwą kobietą zdaje się być samobójczyni, której zapach tak obezwładnia bohatera, i która uszczęśliwia go zza grobu Mężczyźni rzucający co jakiś czas ofiarę w przeprosinach za patriarchalny układ, to metafora, z której wysnuć można całą masę dodatkowych interpretacji, tylko po co? Tajemnica spowijająca sanatoryjną rzeczywistość, przydaje książce mrocznego uroku i choć finał powieści rozczaruje nawet najwytrwalszych idiotów, to jednak sprawia, że wyobraźnię zapłodni obraz rozwścieczonych harpi, gotowych pożreć każdego kto nie z nimi.