Andrzej Bart mocno zaryzykował, decydując się na taką formę swojej najnowszej powieści „Dybuk mniemany”. Już sam tytuł sugeruje jakąś niepewność co do zamiaru autora, ale metoda opowiadania zaskakuje nawet zagorzałego smakosza jego prozy.
Dybuk w mitologii żydowskiej to dusza zmarłego człowieka, która opanowuje ciało żywego grzesznika.
Dodając słowo „mniemany”, Bart pragnie zamieszać w świadomości czytelnika, który poznając losy demona Daniela Czarewicza, powoli zaczyna się gubić w zmieszanej trajektorii historii opowiadacza i pisarza.
„Dybuk mniemany” jest autobiografią, w którą wślizguje się demoniczny starzec ze swoimi przeżyciami, wyrzucając poza nawias życie Barta, który ulega nawale opowieści Czarewicza – ta opowieść jest szkieletem książki i na niej Bart zawiesza jakby przypadkiem własne losy, nieśmiały diariusz ostatnich miesięcy, gdzie pandemiczne strachy odciskają już swoje piętno.
Bart pisze o swoim życiu, przedstawia znajomych, opisuje spotkania i rozmowy, ale ta biografia jest odarta z intensywności, może tylko poza wzmiankami o śmierci ukochanej córki, gdzie rzecz jasna brak szczegółów, a dominujący ból jest rozcieńczany współczuciem otoczenia i uwagami dybuka.
Magdę Bart poznałem jako Fefone, kiedy zaczęła czytać tego bloga, komentując od czasu do czasu – połączył nas podobny gust literacki i niechęć do Murakamiego. Cieniutka nić porozumienia i sympatii sprawiła, że pisałem z myślą o jej reakcji i w oczekiwaniu na jej komentarz. Zdaje mi się, że o jej śmierci dowiedziałem się już wcześniej, ale tym razem, odkryłem ten fakt ponownie i sprzężenie tego dramatu z literaturą wydało mi się należnym hołdem dla tej nietuzinkowej osobowości.
Ale wróćmy do Czarewicza, który przychodzi do autora znienacka i opowiadając mu swoje życie staje się nieodłącznym elementem jego egzystencji.
Bart mógł z historii Daniela uczynić fascynującą literaturę i dzięki swojej umiejętności inteligentnego opowiadania, wydać bestseller znakomicie wbijający się w oczekiwania łasej na przyjemności tłuszczy czytelniczej. Ale nie – Andrzej Bart postanowił się zapętlić i wmówić wszystkim, że to najważniejsza jego książka, i że słowami Czarewicza opowie też o swoim życiu.
Niewątpliwie Czarewicz ma dar opowiadania i trzymania w napięciu, a jego historia powinna w czytelniku wzbudzić nie tylko zazdrość, ale prędzej podziw. Bo Daniel to erudyta i trochę pozer, megaloman odurzony własną osobowością, to aktor ugniatający rzeczywistość, albo mitoman, który się stworzył na poczet olśnienia wsłuchanych w jego monolog widzów.
Zaczynamy od przedwojennej Warszawy, gdzie żydowska rodzina Czarewicza bezboleśnie wtopiła się w gojowską Polskę. Wojna przestawia wszystko diametralnie i eksterminacja Żydów jest naczelnym motywem opowieści. Jednakże dzielny Daniel raczej uczestniczy w przygodowym filmie i nie mamy mu tego za złe, bo lubimy takie losy, gdzie śmierć towarzyszy sprytowi, a do tego jeśli jeszcze dodamy piękne i bogate kobiety?
Bart czaruje Czarewiczem i z niecierpliwością czekamy na kolejne odsłony tego niebanalnego życiorysu. Czytelnik momentami jest zagubiony, bo chciałby już wiedzieć jak potoczą się losy tego dziwaka, tymczasem w opowieść wkrada się współczesność i niepokorny starzec miesza w życiu pisarza, zawłaszcza jego znajomych, wciąż pewny własnego uroku i nieśmiertelności.
Los i przygody Czarewicza, to doskonały materiał na film, a jak wiemy Bart związany jest z przemysłem filmowym, choćby jako autor scenariusza „Rewersu” Lankosza. A ojciec naszego bohatera w przedwojennej Polsce inwestował odważnie w przemysł filmowy i Daniel opowiada, jak w po wojnie wkręcił się w Łodzi w produkcję filmową.
Dybuk mniemany to świetna przygoda czytelnicza, a kto zna twórczość Andrzeja Barta ten radośnie odda się lekturze, bo dostanie dokładnie to czego oczekiwał.
Nie ma co szukać recenzji tej książki, bo o ile jej brak na miłych blogusiach książkowych nie dziwi, to jednak żeby nie było też poważnych reakcji krytyków literackich, to już skandal. Może wszyscy jeszcze czytają tę niebanalną prozę, a może przestraszyli się fragmentów o polskich szmalcownikach?