Nie jest łatwo rozprawić się z Twardochem. Wcześniej zdawało mi się, że to samo powinienem uczynić z Bator, ale Bator się wymknęła, podejrzewam, że za sprawą audiobooka, gdyż Bator nie czytałem a słuchałem. Niestety Twardocha nie ma do słuchania, dlatego przedzieram się przez Morfinę osobiście, że tak powiem, tradycyjnie.
Szukałem niedobrej recenzji Morfiny i prócz kilku kąśliwych zdań, bezładnie rozrzucanych przez krytyków lub udających tychże blogerów, nic nie znalazłem. Czyż więc będę jedynym, któremu ta książka się nie podobała? A to już jest ze wszech miar podejrzane. A przecież nawet Maciej Stuhr zakrzyknął, że mu się podobało, a mnie jak na złość nie bardzo. Pocieszam się trochę, że Morfina mnie prześladowała od dawna, czułem w niej potencjał, czułem, że tam znajdę cos wyjątkowego, bo nawet okładka dawała się lubić na wyrost i patrząc na portret okładkowy widziałem tam samego Twardocha o podwójnych ustach; i dlatego teraz jestem rozczarowany, rozczarowany, że nie jest tak dobra jak być mogła.
Tylko dlaczego czytając Morfinę czułem się jak Żeromski, odrzucający Dostojewskiego w pole z obrzydzeniem? Książka wciąga jak tytułowy narkotyk, ale jednocześnie jest irytująca, zarówno w sposobie narracji jak i rozwlekłych dywagacjach – słusznie gdzieś napisano, że najmocniej Twardoch wypada w opisach losów drugo i trzeciorzędnych postaci – co się komu stało i jak skończył. ( tę zgwałciło dziesięciu chłopa a Węgier wsadził kulkę w łeb, a tamtemu urwało głowę). W szybkich dopowiedzeniach fabularnych lubię autora, natomiast w rozterkach bohatera się gubię. Pewnie to wynika z konstrukcji psychologicznej czytelnika: jedni czerpią przyjemność z analizy postępków Konstantego a inni skręcają się widząc jego degrengoladę. Bo spójrzmy na to od strony fabuły – bohater jest mdły, jest Nikim, czyli jednym z nas, żaden tam Wallenrod czy Kordian, raczej prostak, ale z pieniędzmi, pchany przez los, wygrany w każdej chwili, jednocześnie wystawiony do likwidacji, bo tacy jak on są niepotrzebni i rzadko przeżywają zawieruchy.
Puściłem sobie wypowiedzi telewizyjne Twardocha i cieszę się jak mówi, że jego książki są mądrzejsze od niego, tzn. że sam nie wie co mu się pisze – ja to rozumiem. I żebyśmy się dobrze zrozumieli, ja nie uważam, że Morfina jest zła, ona jest jedynie niedobra dla mnie; Twardochowi się napisało, tak jak to wydrukował, a mnie się to czyta ze znużeniem. Denerwujący jest ten głos wszechwiedzący, który wszyscy starają się zidentyfikować, choć i sam Twardoch nie wie kto zacz, ta żeńska mojra dopowiadająca wszystko, prowadząca go przez życie, niczym dodatkowa kobieta w jego garażu, obok idealnej żony, perwersyjnej kochanki, dwuznacznej Igi, a także szalonej matki i nieodgadnionej Dzidzi.
I gdzie tu kryzys męskości, jak to się podkreśla, gdzie potwierdzenie teorii, przytoczonej przez autora w jednym z wywiadów, że mężczyźni mają ciało a kobiety są ciałem – uwielbiam powtarzać: nie uogólniajmy; ta książka pokazuje człowieka bez właściwości i Twardoch tak chciał go opisać, choć pewnie samo mu się tak napisało, ale wybrał los człowieka, który przegrywa z czasami, w których przyszło mu żyć. Zrobił to rozwlekle, sprawnie literacko, w postaci Konstantego Willemanna pokazał człowieka słabego, przez wszystkich szarpanego, który tak naprawdę pragnie tego co większość z nas, czyli żeby mu dać święty spokój.
Twardoch dobrze się przygotował do pisania o Warszawie z pierwszych dni wojny, pomimo tego, że jego rodzinnym miejscem jest Górny Śląsk. Patrząc na niego wciąż mi się wydaje że zaraz skręci mocno w prawo, że nawet ten jego wygląd, to ułożenie włosów, predestynuje go do zajęcia miejsca w specjalnych rzędach ławek dla wybranych. Do tego zainteresowania bronią, publikacje w „Broni i Amunicji” (tak, tak, jest taka gazeta) i Frondzie, funkcja eksperta w dziedzinie broni, zainteresowania tożsamością narodową i problematyką identyfikacji z miejscem urodzenia – wszystko to mi śmierdzi, ale przecież im bardziej cuchnie tym ciekawiej.
Jak tak teraz piszę o Morfinie, to wydaje mi się ciekawsza, bardziej złożona, jakbym nie do końca w nią wszedł, przeleciał powierzchownie w szybkim numerku, który jak wiadomo, jedni preferują ale innym wystarczyć nie może.
Też mnie ta książka prześladuje. Jeszcze nie sięgnęłam do niej, ale na pewno wkrótce.
@ wciąż mi się wydaje że zaraz skręci mocno w prawo
Ależ wręcz przeciwnie. Już tam był i jakiś czas temu skręcił tu, gdzie jest w tej chwili.
Tak przekonujecie, że chyba też się skuszę i przeczytam tę książkę 🙂
Dobra recenzja, jestem pełna uznania dla autora. Pozdrawiam 🙂