Michaśka, jak to mówią w pewnych kręgach, rozwala. W GW trwają spekulacje, kto z dzisiejszych, względnie młodych literatów, może zawalczyć o Nobla w 2040 roku. Dzisiaj, po nadgryzieniu Drwala, wpadłem w przesadny zachwyt, ale Drodzy Państwo, a nawet nie ujmując innym autorom blogów, Szanowni, Michał Witkowski jest moim faworytem do nagrody Nike. Jak on ładnie „jedzie” ze swoją prozą, jakby Masłowską posiadł a gazety codzienne wertował, jakby literaturą polską się nażarł a światową mu się odbiło.
Dosyć tych wykoncypowanych porównań – czytam początek, czytam dalej ciut, wciąż mam usta otwarte – nie spodziewałem się, że ta gejowska proza może być tak erudycyjna, taka klasyczna można rzec, zwarta, dowcipna i wypchana czymś, co czasem ma się na końcu języka, tylko nie wiadomo jak to wypluć. I zapewne autor wepchnął w ten świat literacki całego siebie, bo nie kryje, że jego bohater ma na imię Michał, że jest z mojego rodzinnego miasta, i że przefrunął do stolicy, gdzie chyba mu mniej dobrze. Jestem na początku, modląc się zagrzebany w niebiesko-białej pościeli, żeby tak trwało to uczucie, żebym nie wywinął się z tego klimatu, gdzie tajemniczy Robert-Drwal powoli rozsupłuje się z siebie pod czujnym okiem pisarza. (ach, ten piękny fragment, jak Michał – bohater łowił tych swoich samotników).
– To prawda, za szybko się wszystko zmienia – powiedziałem, z pewnym nawet przekonaniem, gdyż mimo wszystko nie kolidowało to jakoś specjalnie z moimi osobistymi poglądami, może dlatego, ze ich nie miałem. Czasami jednak myślałem, że aby być szczęśliwym, trzeba po prostu czytać wszystkie książki Zygmunta Baumana, starać się zrozumieć tak zwane nasze czasy i robić wszystko dokładnie na odwrót. Posiadać twardą tożsamość, nie spieszyć się, nie zmieniać.
Listopadowo rozprężyłem się zakupowo i nabyłem kilka książek. Jak to napisał ostatnio Varga, jak się ma za sobą te wszystkie męki literatury Wielkiej, uznanej za klasyczną, jak się ma kanon przerobiony, przeżuty, wreszcie można odetchnąć i oddać się czytaniu kryminałów. Klątwa Konstantyna autorstwa rudowłosej Małgorzaty z domu Fugiel oraz męża jej Michała Kuźmińskiego, potrafił mnie wciągnąć Krakowem, bo mnie teraz Krakowem można przyszpilić, łatwo dosięgnąć Krakowem mnie można, stąd Kraków roku 1945 i poszukiwania testamentu cesarza rzymskiego, z lekko naciąganą fabułą, ale jakże sprawnie napisaną, gdzie dowiaduję się, a jestem tym niezmiernie zainteresowany, że znana mi dobrze ulica Szpitalna, była przed wojną ulicą antykwariatów, gdzie szyldy głosiły własności: Susserów, Rapsów, Taffetów. A teraz ten Chrystus na krzyżu, wisi …
A organizacyjnie, to z przenosin chyba nici, bo mi gogolowskie, tfu: googlowskie pachołki, nowego mojego bloga zamknęły – bez konsultacji i podania przyczyn bloga mi na blogspocie zlikwidowały. To ja się ich pytam: dlaczego, a oni mi nic. To ja też im nic.
Kurcze alez tego Drwala wszyscy chwala, w koncu sie poddam i wstawie te paskudne siekiere na półke. A jak to Ci bloga zamkneli??? Pierwszy raz o czyms takim słysze. Nie chce byc nudna ale na wordpressie jest w porzo;)
Tak, Drwal daje się smakować. Niestety kobiety nie wypadają tam zbyt dobrze… Mój nowy blog po prostu zniknął – próbując na niego wejść, przeczytałem, że został zlikwidowany – bez podania przyczyny,a także bez odpowiedzi na moj mail w tej sprawie.