Lemaitre „Ofiara”

Kiedy czytam pochwały na okładce włączam czujnik ostrzegawczy, uśmiecham się sarkastycznie i wątpię. „Lamaitre wynosi kryminał na wyżyny, rzadko nawiedzane przez pisarzy francuskich: wyżyny, na których króluje prawdziwa literatura”. Francja chyba nie musi się lansować, bo mając Simenona, może z politowaniem spoglądać na skandynawskie mody i żaden Mankell im nie straszny. A od czasu do czasu dostajemy takiego Lemaitre i wszystko wraca na swoje miejsce. Na zdjęciu autor o twarzy przeoranej, może tylko wiekiem, może czymś innym, ale nie jest to buźka Stiega Larssona z pewnością. Wziął sobie Nagrodę Goncourtów w 2013, ale wtedy „Ofiarę” miał już napisaną – zresztą „Ofiara” jest trzecią i ostatnią częścią historii inspektora Verhoevena, o kobiecym imieniu Camille – u nas ukazała się też druga część „Alex”, a oczywiście pierwsza nie. Maigret był tylko komisarzem, ale nie wiem co z tym faktem zrobić.

Dobrze jest siąść z książką bez żadnych szczególnych oczekiwań i załatwić się z nią w jeden dzień, jeden wolny dzień, którego finałem jest bieg na dystansie 21 kilometrów i 97,5 metrów. Lubię pisarzy błyskotliwych w swoim warsztacie, a jeśli do tego potrafią mnie rozśmieszyć jednym zdaniem, zapisuję się do fanklubu, żeby czytać kolejne ich książki. Bo przecież dziś nie wraca się do raz przeczytanych pozycji, tak jak kiedyś, kiedy była klasyka i wiadomo, że jak ciężko się przedarło przez „Biesy”, to z przekonaniem, że ja tu jeszcze wrócę, że jeśli dziś nie za bardzo mi idzie, to znaczy, że muszę poczekać; że jak zachwyciła mnie pierwsza strona „Zamku”, to już na zawsze będę wracał do Kafki, jak ćma do światła. Dziś mało co zachwyca, bo zazwyczaj zdolność zachwycania się zanika razem z upływającymi latami, więc nawet jak czuję, że jest przyjemnie, to wiem, że trzeba złapać tę chwilę, bo jutro już do niej nie będzie powrotu – przyjdą nowe.

Bohater powinien być szczególny, wyróżniać się i zwracać uwagę, więc albo pije, ma bliznę na twarzy, kuleje, jest gruby albo niechlujny, zna łacinę, ma ataki padaczki albo mieszka w Katowicach. W naszym przypadku jest niski, bardzo niski, żałośnie niski, choć powód tej karłowatości nieco naciągany, bo jego matka za dużo paliła. Pewnie autor jest wrogiem nikotynizmu, czemu się nie dziwię, bo sam bym był, gdybym nigdy nie palił. Inspektor jest za to dobry w tym co robi, ma przyjaciół i miał żonę, ale to już historia z poprzedniej książki, która zresztą ma być sfilmowana. Teraz jego nowa przyjaciółka, podstawiona oczywiście przez złych ludzi (uwaga teraz będę tradycyjnie zdradzał  najważniejsze szczegóły, więc kto chce sobie książkę kupić, przestaje czytać) zostaje brutalnie zaatakowana w czasie napadu na jubilera. Do tego wydarzenia nawiązuje krwawa okładka, gdzie kobieta w gustownych butach wstępuje w morze krwi.

Lekko banalny tekst, że przeczuwamy ledwie jedną setną tego, co nas spotyka, ma nas zaintrygować, ale to, co znajdziemy w środku, jest znacznie smaczniejsze od tego, czego się spodziewamy. Camille jest rzecz jasna zgodnie z wymogami klasyki, samotnym wilkiem, który musi sobie poradzić z demonami przeszłości i jeszcze gorszą teraźniejszością. Jeśli o mało co nie zabijają ci ukochanej, powinieneś chwycić jakąkolwiek broń i biec z pomocą, za wszelką cenę dorwać skurwiela i wydłubać mu oczy. Co też nasz mały bohater czyni, ale zamiast pistoletu (nie wiemy nawet czy nosi przy sobie broń, choć w finale ją przystawia gdzie trzeba), konstruuje mechanizm, który doprowadzi go do sprawcy, kosztem pewnie kariery, o czym nie dowiemy się nigdy, bo książka kończy się bez tych wszystkich opisów co było dalej, nudnych fantazji słabych autorów, którzy załatwili się z intrygą, odetchnęli z ulgą, a teraz wymyślają ciągi dalsze, jakby to kogokolwiek obchodziło, oprócz wydawców, którzy chcą łagodnego zejścia historii z szerokim planem dziejów dalszych.

Dlaczego to jest tak rewelacyjna pozycja na rynku kryminalnym ja wiem, bo przeczytałem, komu autor podziękował. Kogo należy czytać, żeby tak pisać? Zdziwicie się, ale beze mnie, bo ja to wiem od dawna. Może to jest jakaś recepta, na nie wydawanie pieniędzy na niechciane książki? Zerkamy na listę ulubionych pisarzy autora i jeśli zgadzamy się choć przy jednym nazwisku, kupujemy, jeśli nazwiska nic nam nie mówią, odkładamy na bok, ku rozpaczy blondynki za ladą. Lemaitre wpisał sobie na przykład Prousta, no dobra, może chciał pokazać, że kocha klasykę, ale potem dopisał Sartra i tu już dobrze pachnie, choć przecież mało kto z Was czytał „Mdłości”, dalej Faulkner, Le Carre. Wystarczy.

W kryminałach powinno tak być, że nic co jest dla nas oczywiste na pierwszy rzut oka, nie rozwiązuje się w sposób, jakiego byśmy oczekiwali. Jeśli u Nesbo warto szukać postaci najmniej prawdopodobnej do popełnienia zbrodni, to tutaj żadnych wyskoków, żadnych komplikacji, idziemy spokojnie wzdłuż śledztwa, powoli wszystko nam się rozjaśnia, postaci się nie gubią, zapamiętujemy nazwiska, intryga jest logiczna i po małych, zwodniczych zasadzkach, docieramy do finału, którym już klasycznie jest rozgoryczony główny bohater, w samotności liżący rany, zwycięski ale przecież rzucony w kąt życia, z którego trudno się będzie wydostać. Dlatego autor, postanowił się już nim więcej nie zajmować, bo przecież:  „ … nie wiemy, jaka cząstka nieba płaci za cale to piekło”

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do Lemaitre „Ofiara”

  1. ~copywriter pisze:

    Recenzja zachęciła mnie do zakupu. Pozdrawiam.

Skomentuj ~copywriter Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.