Jerzy Pilch

„Miasto utrapienia” Świat Książki 2004, twarda oprawa, z takim debilnym paskiem, którego funkcji nigdy pojąć nie potrafiłem i do tego naklejona na stronę tytułową okładki kartka, z wymienionymi sponsorami; kupiłem w księgarni na Świdnickiej, jednak unikając tych specjalnych atrap bankomatów, gdzie w ramach promocji wystawiano egzemplarze książki.
Jakże chciałem się przełamać i wchłonąć Pilcha do grona swoich stałych autorów, ale niestety…
Tak jak to sobie zamierzałem nie chciałbym pisać czy mi się książka podoba czy nie – faktem znaczącym jest to, że ją przeczytałem. Armie krytyków pojechały po książce jak chciały, kilku pochwaliło, generalnie sprzedaż jest rewelacyjna, pieniądze zapłacone, autor ma komfort, jaki powinien mieć pisarz nie tylko w Ameryce ( pamiętacie tych wszystkich nieudaczników z filmów Wody Allena, którzy potrafią latami pisać swoje słabe książki, żyjąc nie wiadomo z czego, albo lepiej z jakiejś swojej poprzedniej książki) i to jest fenomen kulturowy w naszym kraju, że można zostać zawodowym pisarzem i nieźle funkcjonować.
Pilch podobał mi się w filmie „Wtorek”, gdzie grał podstarzałego erotomana, a film Stuhra na podstawie jego powieści nie podobał mi się wcale i gdyby nakręcono film na podstawie „Miasta utrapienia”, to wyszłaby podobna chała.
Ten czerwony grzbiet książki drażni mnie nieustannie, wiem że są tacy dla których autor jest genialny, ale tak bardzo mnie kusi dowalenie kilku złośliwości pod adresem tej książki, że już nie mogąc wytrzymać napiszę tylko, że przecież nie można zmarnować tak pięknej historii faceta, który odgaduje PIN-y i nie można w kółko sięgać po ten mityczny temat papiestwa i jego wpływu na Polaków, bo o tym wszystkim to każdy dobrze wie, każdy sobie z tego sprawę zdaje i tak być musi – ja mogę o tym raz napisać, ale nie męczyć tym co kilka stron, bo zaczyna mnie to wkurzać i nie dlatego, że może to być niesmaczne, ale dlatego, że jest to słabe, mało śmieszne i na siłę.
Właśnie – napisane na siłę i jak jedna wielka dygresja, zanudziła mnie doszczętnie – od połowy książki miałem wrażenie, że czytam od początku i wszystko już było.
Na tylnej, twardej okładce Pilch siedzi na kanapie – niestety ten głupi papierowy pasek przysłania mi jego wyraz twarzy; chyba jest lekko skrzywiony, ale czuć już ten luz spowodowany stabilizacją i przedsionkiem sukcesu. Miałem naprawdę dobrą wolę – wydałem 34,90 zł.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

7 odpowiedzi na Jerzy Pilch

  1. margotta pisze:

    Kiedyś lubiłam Pilcha, zwłaszcza „Pod mocnym aniołem” mi się podobało. Przestałam go lubić, gdy zaczął się zachowywać jak jedynu znawca i krytyk literatury, majacy prawo mówić innym czy mają talent czy nie. Zniesmaczyło mnie to.

  2. nequam pisze:

    ehh a tak sie zarzekal ze ta bedzie calkowicie odmienna od wczesniejszych..

  3. darki pisze:

    pilch dobry jest, ale nie w nadmiarze. nie polecam czytania więcej niż dwóch książek w niewielkim czasie. zaczyna irytować, drażnić i przyprawiać o odruchy wymiotne każde słowo powiązane z rodziną, ewangelikami etc etc. jeszcze chwila i ludzie będą bali przyjeżdżać na Śl. Ciesz… a przecież taka pogoda…

  4. Antyk pisze:

    Okładka (najnowszy Pilch), jaka jest, każden widzi… Nie znalazłam jednak Twej
    recenzji tej książki, co mnie zasmuciło nieco. Bo chyba na tym powinniśmy się skupić? A może się mylę…

  5. mojeksiazki->Antyk pisze:

    mylisz się

  6. wszystko-o-jego-corce pisze:

    A ja lubie, choc de gustibus non discutante… Ale fakt faktm „Pod mocnym aniołem” zrobiło na mnie większe wrażenie od „Miasta…”

  7. obecny pisze:

    Miasto utrapienia jest jedną ze słabszych książek Pilcha, to prawda. Ale nie jest słaba. Wątek papieski jest zaś rewelacyjny!:-) No ale cóż, na temat Pilcha mógłbym sporo podyskutować, pobronić go nawet, choć nie do końca. Generalnie – niedobrze się stało, że do Pilcha chciałeś się przekonać tą książką. Lepiej zacząć od Tysiąca spokojnych miast, albo Leworęczności…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.