Jeszcze jakby Jarosław
otarł się o mnie, albo raczej ja o niego, jeszcze go widzę w pociągu Panien z
Wilka, jeszcze pamiętam na katafalku w mundurze górnika, jeszcze mam to echo
jego obecności w latach siedemdziesiątych, kiedy rządził i kiedy odchodził,
poniekąd z Gierkiem. Od jakiegoś czasu wracają obaj, choć Edward nieśmiało i
raczej jako ciekawostka, natomiast Jarosław, i wcale nie przez skojarzenie z
innym Jarosławem, coraz systematyczniej i potężniejąc wciąż w swej literaturze.
A ja tradycyjnie, jak to
czyniłem wcześniej, wybrzydzam, jak wybrzydzałem na Miłosza, że mi nie
podchodzi, na Szymborską, że o co tyle hałasu, na Iwaszkiewicza również, bo
zmierzyć się z nim nie potrafiłem, ale może prób za mało podejmowałem. Moje
styczności z Iwaszkiewiczem raczej filmowe są, wajdowskie, bo Panny z Wilka
cenię ogromnie, umierającego Łukaszewicza mniej a Tatarak nie przemawia, ale
przecież jest tez Tatarak z 1966 roku, czasami do obejrzenia w telewizji
Kultura, są Kochankowie z Marony, też dwukrotnie sfilmowane, czy Matka Joanna
od Aniołów, dzieło już kultowe. I zapewniam, że filmów iwaszkiewiczowskich jest
więcej, znacznie więcej (Ryś, Zygfryd, Sława i chwała, Serenite, Trzy młyny),
ale czy tę prozę się czyta, nie mówiąc już o wierszach? Czyta się Dzienniki,
których tom pierwszy mam a na resztę czekam, aż stanieją, czyta się listy do
żony, czyta się w końcu Rylskiego, Na Grobli; (Rylskiego czyta się, ale mało
uważnie, jakby mój ulubiony pisarz od czasu Stankiewicza zawisł jakoś i ani
rusz, nie da się go dźwignąć w górę albo choć przytrzymać).
A ja przyznam, że z
codzienną przyjemnością, pośród szeregu lektur aktualnych, obcuję po rozdziale
dziennie z młodym Iwaszkiewiczem, w bardzo skrupulatnej biografii autorstwa
Radosława Romaniuka, którą czyta się tak, jak biografie czytać się powinno,
czyli bez zbędnych donosów i skomplikowanych teorii. I fotografie są tam, gdzie
powinny być – zauważyliście ten ambaras, kiedy się grupuje stertę zdjęć z
opisami gdzieś w połowie książki, i nie wiadomo jak to sobie przyswajać, jak do
tego podchodzić, czy najpierw czytać czy oglądać, a może oglądać przy czytaniu,
wertować, nie zapominać, utrafić w moment, kiedy się czyta, żeby obejrzeć. Ech,
to mnie zawsze zniechęca, jak i do przypisów, które jeśli już są to niech będą
na dole stron a nie na końcu.
Na czarno, w twardej
okładce z obwolutą, z grubymi kartkami, wydawnictwo Iskry jak za dawnych, dobrych,
komunistycznych czasów dało nam tom pierwszy biografii, tom, który wspaniale
dudni jak w niego stuknąć, tom masywny, do swej roli opisu bądź co bądź giganta
literackiego dorosły, tom z zamglonymi zdjęciami i erudycyjnie skuteczny. Każdy
kiedyś był piękny i młody, a losy Jarosława, wcale nie proste, raczej zanurzone
w rosyjsko-ukraińskiej rzeczywistości, związane z licznymi przeprowadzkami,
pokazują, jak utalentowanym było to dziecko swoich czasów, jak sobie wydzierał
przyszłą sławę i chwałę, jak go niosło środowisko i rodzina.
Tak się składa, że obcuję
ostatnio z autorami homoseksualnymi, jakby w tej naszej polskiej homofobii,
dawano mi do zrozumienia, że najlepsi mogą być inni – Chatwin, Capote,
Iwaszkiewicz – trójka która mnie obecnie niesie; wliczając Tomasza Manna
mielibyśmy kwartet. Jedynie Wroński ze swoją historią o Anieli, mordowanej co
roku w tym samym dniu, odcina się od schematu, ale za to konstrukcje scen,
przywodzą mi na myśl regułę Nesbo, żeby każdy rozdział, miał swoją błyskotliwą
puentę. I ja to lubię, ja to rozumiem. Ale o tym też będzie, jedynie później, w
swoim czasie.
Wracając do biografii
Iwaszkiewicza, teraz dopiero wychodzi, jak dużo znaczy jego obecność literacka
a jak mało jego podlizywanie się władzy kogokolwiek obchodzi. Ale przecież
wtedy, za życia, było pewnie inaczej. Jak na razie mamy pierwszy tom i
doskonałą lekcję historii początku XX wieku. Kupię sobie kolejne tomy, być może
będzie tylko jeszcze jeden, ale już go zamawiam, bo w przeciwieństwie do
Dzienników, które mnie znużyły, opisywanie jego losów, to niezła przyjemność.