Jednym z gatunków dziennikarskich jest reportaż wcieleniowy – nazwa dosyć dziwaczna, ale dobrze oddająca sens pracy, wykonanej przez autora. Amerykański dziennikarz J. H Griffin, posunął się do tego, że nafaszerował się ciemnym pigmentem, zgolił włosy i smarował ciało kremami, żeby opisać segregacje rasową. George Orwell nie poszedł tak daleko, ale otwierające ten zbiór dwa teksty, pokazują do czego był zdolny, byle tylko mieć własne zdanie na dany temat.
A więc zaczynamy od „Schroniska dla włóczęgów” – realistycznie opisany pobyt w tym okropnym miejscu nie jest wolny od pewnego rodzaju komizmu sytuacyjnego, choć czytanie tego po 83 latach przypomina zanurzanie się w jakiejś koszmarnej rzeczywistości, którą Orwell chciał poznać, żeby demaskować system, którego był zdecydowanym przeciwnikiem, wrażliwym na nierówności społeczne. W tym samym roku 1931 młody George (choć miał już 28 lat a do końca życia zostało mu ich tylko 19) postanawia sprawdzić na własnej skórze, jak smakuje pobyt w więzieniu i choć plan nie do końca udaje się zrealizować, bo zostaje jedynie na 48 godzin zamknięty w areszcie, to opisane w reportażu historie jego towarzyszy niedoli, okoliczności aresztowania i praca sądu pokazane są w ten charakterystyczny dla Orwella sposób, który później znajdziemy w „Roku 1984”.
Właśnie Rok 1984 przyniósł Orwellowi sławę, choć przyznam się, że niezmiernie polubiłem bohatera innej jego książki: „Wiwat Aspidistra”, niejakiego Gordona Comstocka i jego walkę wewnętrzną o życie zgodne ze swoimi poglądami, walkę przegraną, której symbolem jest tytułowa aspidistra, roślina doniczkowa o niezwykłej zdolności przetrwania w najbardziej niesprzyjających warunkach.
Z reportaży, szkiców, esejów, recenzji, pogadanek radiowych poznajemy poglądy Orwella i jego stosunek do ustrojów politycznych, które obserwował i opisywał. Przyznam się, że szczególnie szukałem jego poglądów na literaturę oraz recenzji książek. „W brzuchu wieloryba” Orwell pisze o „Zwrotniku Raka” Millera, uznając tę książkę za wybitną. Znajduje w niej to „coś nieuchwytnego”, co „tworzy własny świat”. Orwell pisze o tzw. „dobrych złych książkach”, o autorze Ulissesa i podaje świetną definicje dobrego pisarstwa: „oto bezmiar czegoś, o czym dotąd sądzono, iż jest nieprzekazywalne, a jednak komuś udało się to przekazać. W rezultacie została przerwana, chociażby na chwilę, samotność, w której żyje człowiek”.
Czytam właśnie biografię Jacka Londona Haleya, stąd ciekawy byłem opinii Orwella o tym autorze. W zbiorze mamy pogadankę radiową, która Orwell wygłosił 5 marca 1943 roku. Ciekawostką jest przytoczenie wspomnień żony Lenina Nadieżdy Krupskiej, która umierającemu wodzowi proletariatu czytała opowiadania Londona. Orwell skupia się na poglądach Londona oraz jego zdolności przewidywania np. reakcji kapitalistów na ruch marksistowski czy też powstanie faszyzmu.
To nie jest łatwa książka w tym sensie, że przenosi nas w czasy, o wiele ciekawsze politycznie niż dzisiaj ale kompletnie nie zależy nam na poznawaniu diagnoz społecznych, które już są nieaktualne albo się ziściły. Dla mnie talent Orwella sprowadza się raczej do jego umiejętności kreowania dobrej literatury – czasem w swoich esejach jest nieporadny ale to można mu wybaczyć, natomiast wchodząc w realistyczną historię, którą sam przeżył, daje nam smaczne kąski literackie, w których jest najlepszy.