„Do zobaczenia w zaświatach” Pierre Lemaitre.

Te francuskie nazwiska niełatwo zapamiętać, ciężko wymówić, a kiedy przychodzi je zapisać, trzeba ukradkiem zerknąć na egzemplarz książki, która zawsze leży za daleko. Lemaitre już zdobył moje serce – „Alex” i „Ofiarę” przeczytałem ze smakiem, znalazłem im godne miejsce na półce, dołożyłem jeszcze „Ślubną suknię”, ale stoi dziewicza, czekając na dobrą chwilę, żeby smakowała wyjątkowo; zająłem się chwaloną dookoła niekryminalną przygodą 62-letniego Pierra, za którą nagrodzono go, zapewne słusznie, bo pisze naprawdę z ogromnym talentem, więc nagrodzono go Nagrodą Goncourtów, stawiając obok Prousta, Modiano czy tego o najtrudniejszym nazwisku Houellebecqa.

A więc dziesięciu sędziów zdecydowało stosunkiem głosów sześć do czterech (a więc nie jest to zbyt przygniatająca przewaga, nad debiutantem Fredericiem Vergerem ), że nasz ulubieniec sprzeda tyle egzemplarzy swojej książki, żeby godnie zarobić. Doliczając do tego pieniądze za adaptację filmową, która się szykuje, można powiedzieć, że Lemaitre o chleb martwić się już nie musi.

DSC_2246 (2)

Przygody karłowatego inspektora  Verhoevena są świetnym wprowadzeniem do lektury „Do zobaczenia w zaświatach” – czyta się je jak przystało na rasowe kryminały i poznaje gust pisarza, zwłaszcza jego umiłowanie do rysunku. Jeden z bohaterów książki, pozbawiony połowy twarzy Edouard, zanim zginie przejechany przez własnego ojca, projektuje pomniki, które mają być wznoszone ku czci poległych, bohaterskich Francuzów w czasie pierwszej wojny, tej światowej. Wojna opisana na wstępie jest jak zawsze przerażająca i bezsensowna, gdzie dowódcy są debilami a żołnierze giną, bo po to ich powołano. Dwaj nasi bohaterowie, czyli wspomniany rysownik Edouard, oraz zakopany żywcem w leju po bombie Albert, cudem ocaleją z zawieruchy oraz niecnych knowań ich dowódcy, przerysowanego w swoim okrucieństwie, jurności oraz chamstwie porucznika Pradelle‘a.

Co ja Wam będę pisał: wiadomo, że wojna to wojna, zginie kilka milionów i zaraz potem zaczyna się zbijanie interesów – a to trzeba ekshumować, budować cmentarze, kupować trumny, itd. Itd.  Dowódca zamierza zbić fortunę, a dwaj przyjaciele, z których jeden uratował drugiego, ledwo zipią. A co lubimy najbardziej w powieści? Żeby sprawiedliwości stało się zadość – czyli Edouard i Albert znajdą sposób, żeby zarobić a bezduszny potwór Pradelle dostanie za swoje.

Ten powyższy, bardzo prostacki fragment tego, co w książce Lemaitre się odbywa, nie oddaje całej finezji tej prozy. Mamy tu do czynienia z doskonale skrojoną akcją, mistrzowskimi opisami i tą najważniejszą cechą każdej literatury – umiejętnością zmuszenia nas, żebyśmy sobie wyobrazili każdą opisywaną scenę.

Zwracam uwagę na wątek urzędnika państwowego Josepha Merlina, trzecioplanowej postaci, poprowadzonej i opisanej w taki sposób, że nie wiemy, czy mu współczuć, gardzić nim czy w finale podziwiać. A jeśli przyjdzie Wam do głowy zastanawiać się przy okazji nad jego patriotyzmem, to ja bym tu raczej wyczuwał chichot pisarza, a nie lekcję wychowania obywatelskiego. Oczywiście mogę się mylić, ale niejednoznaczność w ocenie to klucz do czytania tej książki. Bestialstwo zostaje rzecz jasna ukarane, ale czyż to jest sprawiedliwa kara? Trzy lata więzienia za morderstwa, grabieże i cudzołóstwo? Jedynym wygranym zdaje się być sympatyczny Albert, ale czy uda mu się przeżyć zbyt długo z tą maską głowy konia, wkładaną w chwilach panicznego strachu? Miejmy nadzieję i wspierajmy go wraz z uroczą Pauliną, która o ile nie zacznie go zdradzać, to pewnie zostawi wkrótce i ucieknie z częścią pieniędzy.

Katarzyna Bonda trafiła na okładkę „Do zobaczenia w zaświatach” i ja się temu nie dziwię – napisać kilka słów pochwały na książce takiego mistrza jakim jest Lemaitre to zaszczyt większy, niż uznanie Miłoszewskiego na okładce „Pochłaniacza”. Sam Lemaitre, dziękując na koniec wszystkim, którzy się przyczynili do powstania książki, wymienia nieszczęsnego Jeana Blancharda, który podsunął mu pomysł na tytuł książki. Żołnierz został rozstrzelany w 1914 roku za opuszczenie swojego stanowiska bojowego i co zapewne było mu już obojętne, został zrehabilitowany siedem lat później. Ostatnie zdanie wskazuje, że wojna to idiotyczny stan ducha, a ci wszyscy, którzy ją wywołują, maja w dupie tę większość, która ginie.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.