Ćwirleja powieść neomilicyjna.

Siedząc na deptaku w Krynicy przychodzą ci do głowy mało odkrywcze myśli – niewątpliwie jest to wpływ gromad emerytów przemierzających utarte szlaki z dzbanuszkami z dzióbkiem. A myśli te dotyczą bogactwa. Już samo słowo „bogactwo” brzmi fatalnie, ale jeśli dodamy, że chodzi o bogactwo informacji, sprawa staje się lżejsza i nie nabiera cech merkantylnych. Można się na tym deptaku zadumać nad bogactwem, nad niezwykłą falą wszystkiego co można obecnie znaleźć w sieci, nad tym zalewem wiedzy, o którym już dawno pisał Lem, można też wrócić myślą do lat 80-tych, a niektórzy, ale to naprawdę mniejszość, nawet do lat 70-tych. I jak już jesteśmy w tej czasoprzestrzeni do tyłu przeniesieni, otwiera się cały świat, inna świadomość, inna rzeczywistość mentalna, świat nabiera przestrzeni, odzyskujemy oddech i widzimy, że wtedy byliśmy bardziej zaciekawieni, bardziej nam się chciało, a może nawet zależało.

Po cóż ten przydługi wstęp? Może po to, żeby nie zapomnieć tej chwili zamyślenia albo gładko przejść do książki Ryszarda Ćwirleja, otrzymanej w zestawie matrasowym, którą czytałem z niemałą przyjemnością. Miasta obrastają powoli własnymi kryminałami: Wrocław ma Krajewskiego, Lublin Wrońskiego, Warszawa Konatkowskiego czy Czubaja, Kraków piękną Gaję lub nawet Świetlickiego, Sandomierz – nie, nie Ojca Mateusza lecz Miłoszewskiego, a Oslo, żeby sięgnąć dalej Nesbo. No a Poznań ma Ćwirleja. I nie ma się czego wstydzić – Ćwirlej jest nawet zbyt dobry na Poznań, ale to może ja za słabo znam Poznań.

Przyznaję, że kilka razy miałem w ręku ‘Mocne uderzenie”, przedostatnią książkę Ćwirleja – zaciekawiła mnie szata graficzna okładki, przerzucałem stronami ale tutaj potrzebny był boski impuls, iluminacja, drobiazg, który decyduje o naszym losie, guście a nawet reszcie życia. „Upiory spacerują nad Wartą” wpychają nas w objęcia słodkich lat 80-tych – kto wtedy miał 20 lat wie, o czym piszę – dziwny czas po stanie wojennym, „stracona dekada”, kurczliwe trzymanie się władzy przez odchodzących do lamusa aparatczyków –  aż się wierzyć nie chce, że rządzili nami ci ponurzy idioci, gomułkowsko-gierkowscy aparatczycy. Kryminał Ćwirleja daje nam powspominać  Peweksy, kolejki, ZOMO, partyjnych możnowładców a szczególnie Milicję Obywatelską, zwaną w skrócie MO. Jeśli chcecie sobie przypomnieć dowcipy z tamtych lat, kartki na mięso, bony PKO zastępujące dolary, mechanizmy i konstrukcje zaopatrzenia, towar spod lady albo pokazy wideo w klubach studenckich, to weźcie się za książki Ćwirleja czym prędzej. Zawsze bardzo zwracam uwagę na styl, przejrzystość narracji, konstrukcję zdań – w tym przypadku wszystko jest niemal idealne i czyta się doskonale. Akcja umiejscowiona jest dokładnie, krótkie rozdziały przeskakują sprawnie, bez zbędnych dywagacji i choć historia nie jest zagmatwana to smaczki odnajdujemy  w realiach. Dopisuję Ćwirleja do ulubionych bezzwłocznie i z miejsca zabieram się za najnowszy kryminał wydany równie charakterystycznie, z komiksową okładką: „Śmiertelnie poważna sprawa”.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.