Zygmunt Miłoszewski na okładce wyrokuje, że Katarzyna Bonda została właśnie królową polskiego kryminału. Królowa jest tylko jedna, księżniczek co niemiara – namaśćmy jeszcze Gaję Grzegorzewską, Martę Guzowską, Agnieszkę Krawczyk, Martę Miziuro albo Nadię Szagdaj. Kaja Malanowska, również zabrała się za pisanie kryminału, bo przecież trzeba jakoś zarabiać na życie. Czy zgodzimy się z tą opinią? Ja bym jeszcze poczekał – z pewnością Bonda jest wśród tej menażerii postacią wybijająca się, napisała książkę przewyższająca dotychczasowe produkty kobiece w polskim archipelagu kryminalnym, jednak nie do końca przekonuje i koronę zostawiłbym jeszcze zamkniętą w skarbcu możliwości – niewątpliwie jest pierwsza w kolejce.
„Na miejscu zbrodni pozostał tylko zapach” – bohaterka jest profilerką, nazywa się Sasza Załuska, a wspomniany zapach gra w książce ważną rolę. Widać, że Bonda doskonale wie o czym pisze, a techniki kryminalistyczne ma w małym paluszku – to bardzo duża zaleta „Pochłaniacza”.
Rozpoczynałem czytanie z pewnym niedowierzaniem, zwłaszcza że nie przepadam za retrospekcjami, lubię jak akcja posuwa się zgodnym rytmem, w czasie rzeczywistym; po przebrnięciu przez ważny dla dalszych losów bohaterów początek, sięgający lat 90-tych, wchodzimy w życie Saszy, która po latach spędzonych w Anglii, wraca do kraju i z miejsca zostaje wmanewrowana w historię, którą stara się wyjaśnić, dzięki swoim umiejętnościom.
Książka liczy prawie 700 stron i po początkowym rozpędzie, powiedziałbym nawet, że po wciągnięciu się w rytm tego pisania, nagle zdałem sobie sprawę, że wszystko zaczyna mi się mylić, postaci się nakładają na siebie, watki wciąż przeplatają, a ja krążę nad tym wszystkim lekko zdezorientowany. Bonda każdą, nawet epizodyczną postać kreuje umiejętnie, obdarza szczegółami, dzięki czemu możemy podziwiać talent i wyobraźnię autorki i mamy wrażenie, że czytamy coś bardziej wartościowego niż tylko krwawe powierzchowności Gai Grzegorzewskiej, która jak najszybciej chce nam opowiedzieć co się zdarzyło.
Co by się stało, gdyby książkę okroić do 300 stron? Na pewno stałaby się bardziej przystająca do naszego rytmu, kiedy to Wojnę i pokój mamy dawno zaliczone a po kryminał sięgamy, żeby zgadnąć kto zabił. W tym przypadku na 450 stronie dopada nas zniechęcenie, choć autorka robi wszystko, żeby nagromadzić w nas jak najwięcej szczegółów z życia wszystkich, nie wyłączając głównej bohaterki, która powoli, jak na dobrą literaturę przystało, odsłania przed nami swoje skomplikowane losy, gdzie i alkoholizm, gwałt czy nie gwałt, dziecko, rodzina itd. A przecież w kolejce jeszcze 3 tomy losów Saszy i aż się boję, ile tam się zmieści historii, ileż godzin wiwisekcji przyjdzie nam przełknąć, żeby się dobrać do sedna tej kobiety.
Tym razem nie podam nazwiska mordercy, bo zostało mi jeszcze jakieś 100 stron i choć sprawy zaczynają się lekko prostować, to mogę się jedynie domyślać nazwiska sprawcy. I tak naprawdę jest to najmniej ważne w tej całej historii. Bonda wyskoczyła jak Filip z konopi oferując nam czytadło na wiele deszczowych wieczorów. Szkoda, że czasem czujemy się znużeni, kręcąc się wokół dobrze skonstruowanej historii łzawego przeboju, skorumpowanej policji i nie tylko, nietykalnych bossów świata przestępczego, Gdańska, przyjaźni i krwawych porachunków. To wszystko jest przykrywką dla pokazania nowoczesnych technik kryminalistycznych i pracy profilera, ale tak naprawdę najciekawsza jest Sasza, która jednak rozmywa się w tej plątaninie postaci.
Jestem rozdarty w ocenie tej książki – traktując ją jak początek czegoś więcej, powinienem dać kredyt zaufania, czytając dostrzegam styl i talent – Bonda ma bardzo dobry warsztat, o niebo przewyższa koleżanki, ale cos jest jednak nie tak, coś uwiera, miejmy nadzieję, że tylko mnie, bo jak wiadomo, lubię się czepiać.