Stanisław Witkiewicz

„Listy do syna” wydane przez PIW w roku 1969, w nakładzie 6 tys. egzemplarzy, opracowane przez dwie pracowite panie, w tym Annę Micińską. Kupiłem niedawno w antykwariacie obok Uniwersytetu. Zobaczyłem znajomy tom na wystawie i bez wahania zapłaciłem 24 zł, co nie jest ceną wygórowaną, powiedziałbym, że jest ceną śmieszną. Książka jest bez obwoluty, ma twardą, płócienną, o nijakim kolorze okładkę i pocętkowana jest kilkunastoma stempelkami przynależności bibliotecznej. I jak tak oglądałem książkę idąc zwolna ulicą, coś zaczynało do mnie docierać. Książkę rzecz jasna czytałem w dawnych latach 80-tych, wypożyczając ze słynnej, kultowej dla mnie biblioteki na Nowowiejskiej, przetrzymywałem miesiącami, po prostu lubiłem mieć coś o Witkacym, w czasach, kiedy reglamentowano jego książki, kiedy w ogóle książki się zdobywało a nie kupowało. No i poczułem nagle, że to ten sam egzemplarz, że trzymam w ręku książkę, z którą żyłem latami. Potrzebowałem ostatecznego argumentu, bo przecież wiedziałem, że jak likwidowano bibliotekę, to część zbiorów przeniesiono do biblioteki na mojej ulicy (gdzie obecnie mieszkam) a część sprzedano, wystawiając te pożółkłe skarby na chodnik. Kupiłem tam kilka książek o górach oraz Iwaszkiewicza, ale rewelacji nie znalazłem. Wiedziałem jak zidentyfikować egzemplarz – będąc zmuszony oddać wreszcie książkę do biblioteki, wyrwałem kilka zdjęć Witkacego, które zawisły potem nad moim łóżkiem. I tych stron wyrwanych oczywiście w moim najnowszym zakupie nie znalazłem – to był ten sam egzemplarz. Pozostaje mi jedynie przywrócić utraconą cześć wklejając czarno białe zdjęcia do teraz już mojej książki. A jest to gruby tom, ma ponad 800 stron, wiele zdjęć i przypisów. O ile wiem nie było wznowienia. To zwierciadło poglądów syna, to odbicie jego teorii, młodzieńczych wyskoków i refleksji.
I tak sobie pomyślałem, że ten tom przepastny sprawił mi o wiele więcej radości, niż obiecywane od dawna listy Witkacego do żony. Tak jakoś. Wspomnienia mają zawsze przewagę nad biegnącą niecierpliwie teraźniejszością.
Kiedyś już się zastanawiałem, dlaczego nie wznawia się tej książki, choćby w niewielkim nakładzie – to nie byłby sukces wydawniczy ale na pewno rarytas. Od końca lat 60-tych wiedza na temat życia Witkacego pogłębiła się niebotycznie – niestety nie żyje już Micińska ale przecież jest tylu młodych witkacologów.
Książka pachnie latami spędzonymi na półce bibliotecznej, pachnie kurzem i moim pokojem na pierwszym piętrze, gdzie ledwo mieściło się czarne biurko, regał i składany fotel do spania.
A przez okno właziła do środka noc, którą mało co obchodziło.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na Stanisław Witkiewicz

  1. masło pisze:

    Używana mnie zawsze bardziej pociaga, ma w sobie historie wielu osób… dusze!

  2. obecny pisze:

    Zazdroszczę Ci tej historii jak cholera.

  3. dzejms pisze:

    nie lubie listow czytac, jakos mam zawsze problemy by sie skupic, nie wiem dlaczego

  4. Matylda pisze:

    Od kiedy przeczytałam tę notkę, jedno nie daje mi spokoju. Te wyrwane kartki z książki bibliotecznej. Po prostu – niewiarygodne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.