Marquez

„Sto lat samotności”; na pewno jedna z ważniejszych książek na moich półkach, ustawiona w najlepszym towarzystwie; ostatnio próbowałem do niej wrócić ale odniosłem porażkę; kiedy ją czytałem po raz pierwszy byłem zachwycony; realizm magiczny, moda na iberoamerykańskość, czytanie Cortazara, lata studenckie; ja mam wydanie PIW-u z 1992, ale musiałem ją czytać wcześniej pożyczoną od kogoś lub z biblioteki; w ostatnie wakacje pojechała z nami do Egiptu i widać na niej słońce i wodę Afryki; na okładce drzewo wyglądające jak głowa starca;
Szkoda tych czasów bez tv i komputera, gdy się po prostu czytało, obowiązkowo przed snem i czuło ten dziwny zachwyt nad jakimś fragmentem, że aż odkładałem książkę i usmiechałem do siebie.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

14 odpowiedzi na Marquez

  1. Margo pisze:

    Szkoda, że wspominasz te czasy, jak coś co już na zawsze sie skonczyło. Przecież nie tak trudno wrócić do lektury przed snem.
    Nawiasem mówiąc dla mnie „Sto lat samotności” to zawsze bedzie mistrzostwo świata.

  2. a. pisze:

    w sumie czytalam to kilka lat temu, ale pamietam ze strasznie mi sie podobalo. tylko czy nie moga tego wydac w jakiejs nietwardej okladce(czytaj tanszej)?

  3. andy - a. pisze:

    Ja kupiłem z rok temu w kiosku za dwadzieścia parę złociszy (chyba Alataya czy coś podobnego, wydają arcydzieła literatury światowej)… Ale wspominam wydanie chyba z 1978 roku w małym formacie z rozrzewnieniem… (Kieszonkowy to on ze względu na grubośc tej ksiązki nie był 😉

  4. obecny pisze:

    Mam na swoim sumieniu kilka ciężkich grzechów poniechania. Sto lat samotności jest jednym z nich. Przypadkowo natrafiłem, tydzień temu, i ściągnąłem sobie tekst książki z internetu. Obrzydliwa forma czytania książek. Nie dam rady. Kupię lub pożyczę. Przeczytam.

  5. shani pisze:

    Koniecznie…sama nie umiem powiedzieć, dlaczego tak go lubię, ale kiedyś uda mi się dobrać słowa.

  6. katarzynKa pisze:

    lubie bardzo…

  7. pooka pisze:

    no właśnie, poniosłam sromotną porażkę czytając, chyba nie wypada się nawet do tego przyznać… ale cóż no nie podobało mi się… aż zła jestem na siebie za to.
    Pewnie to wina zmęczenia i zabierania ją do poduszki i przysypiania, czytania półprzytomnie i gubienia wątków… to pewnie moja (bo skoro wszystkim się podobała…), a nie książki wina…
    (tylko proszę mnie tu teraz nie zadziobywać jak kruki czy wrony…)

  8. kakadukagadugadu pisze:

    śliczniutka bajeczka. poprostu urocza. Trochę poplątana. Trudno nadążyć za tymi wszystkimi imionami.Tu tylko jedna jedyna Urszula jest postacią niezmienną i pozostawioną do końca.Wizja świńskich ogonków i cyganie przynoszący nowości do Makondo…. A piękna Remedios, no właściwie jest to niezwykła powieść.Jednak do niej powrócę. Kiedyś. pozdrawiam.

  9. maja_329 pisze:

    Czytałam 2 razy, drugi raz z tydzień temu. Książka inspirująca. Doszłam do wniosku, że dopiero teraz, po drugim razie, nie zgubiłam się, nie straciłam wątku i czerpałam z niej jej całe bogactwo magiczności, smakowałam użytych sformuowań:)

  10. Lilith pisze:

    Jak dla mnie- pyszna. Nie pogubilam sie bo narysowalam sobie drzewo genealogiczne. Przeczytalam z 2 miesiące temu, w kilka dni. Jedna z niewielu książek od początku wciągających. Na pewno nie poprzestanę na 1 przeczytaniu… pozdrawiam

  11. salice_m pisze:

    dreszcze mnie przechodzily, gdy czytalam ta ksiazke. moze to dziwne, ale trzymam ja kolo „prawieku” tokarczuk

  12. Bruixa pisze:

    Do tej ksiązki się wraca. Czytałam 3 razy, również w oryginale, w odstępach kilkuletnich i za każdym razem na czym innym się koncentrowałam. Za czas jakiś przeczytam znowu 😉

  13. goha pisze:

    Widzę, że należę do wyjątków. Dla mnie ta książka to był dramat. Jak można wszystkim męskim bohaterom nadać to samo imię… Może nie byłam w najlepszej formie (czytana w szpitalu), a może jestem na to za mało wyrafinowana. Przemęczyłam ją do końca z czystego snobizmu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.