Marcin Świetlicki

„Jedenaście”  Polskiej Kolekcji Kryminalnej Tom VIII, Wydawnictwa EMG, i spośród tejże kolekcji, aż trzy są Świetlickie Marciny, kolejno II, V, VIII. Czarna okładka z diabelską twarzą, a raczej jej karykaturą no i miłym mottem, wskazującym na diabelskość liczby 11, że niby to taka nadwyżka nad doskonałą dziesiątką. Już miałem do książki Świetlickiego stosunek agresywnie asertywny, tzn. umawiałem się z samym sobą, że będę do niej podchodził z obojętnością, że będę na nią obrażony i że jeśli minie jeszcze trochę czasu, a ja jej nie znajdę w księgarniach wrocławskich, to ze względu na niesamowite oczekiwania, oraz złośliwość księgarzy, nieudolność wydawnictwa i olewactwo autora, nie napiszę tutaj o niej ani słowa. Ale jakoś tak, po trzech miesiącach poszukiwań, kiedy wszyscy już odtrąbili, że autorowi się udało, że jest to książka dobra i w ogóle, schylając się w Empiku w okolicach litery Ś, znalazłem wyżej wymienioną.

I jak się tak teraz zastanawiam, to przychodzi mi do głowy, w ten niedzielny, śnieżny dzień, że nie potrafię jednoznacznie napisać tak albo nie. Bo tak, bo się czyta inaczej i mroczniej niż inne i smaczki są, ale nie, bo rozmemłanie widzę w tym, niekonsekwencje i miazmaty. Dla wszystkich co ostatniego słowa nie znają napiszę, że to są wyziewy nieczyste, ale i demoralizujące. Bo Świetlicki demoralizuje czytelnika tym swoim łajzowatym bohaterem pijakiem, tą swoją inercją narracyjną, fałszowaniem rzeczywistości widzianej przez bohatera, jakąś sztuczną bohemowatością Krakowa. No ale czy nie ma takiego prawa? Czy autor-bohater nie może mieszać alkoholi dowolnie, wlewać w siebie te wszystkie świństwa bez żadnych oznak zatrucia? Tenże mistrz jest bierny, słaby, niesiony przez prądy, manipulowany przez autora, więc niestety nie możemy w żadnym stopniu się z nim utożsamiać, nie możemy nawet go polubić, nawet mu współczuć ani znienawidzić. Ten mistrz jest nam obojętny, bo nawet więcej nas obchodzi jego suka zamykana w mieszkaniu niż jego przygody knajpiane, zwłaszcza przesiadywanie w podkrakowskiej restauracji Stylowa.

Udało mi się raz wysłuchać czytania młodego Stuhra, w radiowej Trójce, z tym jego krakowskim akcentem, i może to było dobre, było „stylowe”, ale czy wystarczająco zachęcające? Bo akcja mi się poplątała w końcu, ktoś zabił, ale kto? Za co? Dla kogo? Już nie pamiętam.A przecież lubię jakoś tę książkę, lubiłem ją czytać, wejść w ten klimat, bo ona go w odróżnieniu od wielu innych, właśnie posiada, lubiłem się z nią zaprzyjaźniać i z nią przebywać, a jak się skończyła, to żałowałem. A więc jak to jest? Plusy dodatnie czy plusy ujemne? Czytać nie czytać? No czytać. Wydać te 31 złotych byle gdzie i wstawić na półkę. Obok „Trzynaście”, bo ja „Dwanaście” nie mam, nawet nie pamiętam czy czytałem, bo tak właśnie z tymi „-naście” jest. Niby są a ich nie ma, niby przeczytane a nie zapamiętane, niby tak, a jednak nie. A przecież tak, bo mają w sobie tyle literackiej beztroski, że wybaczam resztę, która mierzi. Mniej mierzi niż intryguje więc chwalić powinienem. Co uczyniłem.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do Marcin Świetlicki

  1. michaś pisze:

    mistrz spuchł utył i posiwiał, i owszem niby jest, a niby go nie ma, ale bardziej jest zwłaszcza jak wyruszy się tą knajpiana autostradą opisaną przez autora, wtedy wiemy na pewno – mistrz jest

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.