Kochanie, zabili nasza Masłowską.

              Nie wiem co myśleć o najnowszej Masłowskiej. Tak się zamyśliłem w związku z tym dzisiejszym dokończeniem „Kochanie, zabiłam nasze koty”, że aż przypaliłem co piątkowe leczo. Potem myślałem odkurzając, formułowałem myśli i sądy, wreszcie wiedziałem, że powinienem napisać, że książka mi się podoba, ale przecież wszystko co napisze Masłowska mi się podoba, nawet jej spożywcze nazwisko nie razi, nawet to, że podobno ma dostać w 2020 czy 2040 Nobla. Nobla to powinien dostać Witkowski a Dorota niech zacznie pisać kryminały.

          Ale do rzeczy.

         Po co ja mam czytać te wariacje na temat pospolitych, smutnych, zżeranych przez codzienność dziewczyn, do tego jeszcze w Ameryce? Po co mi panie ta historia, te losy, te ich sny i rozterki? Co ja mam z tego wynieść, czego się nauczyć, co zrozumieć, jak i tak wszystko o tym wiem, bo albo to widzę albo już o tym przeczytałem. Pozostawiony sam ze sobą smakowałem tylko tę prozę, zdania jakie lubię, porównania, które się nawarstwiały i zachodziły jedne na drugie. Dla tych zdań mógłbym to czytać w nieskończoność, jakbym oglądał najlepszą scenę z filmu „Wojna polsko-ruska”, kiedy to Masłowska – policjantka mówi do Szyca: „Silny ty zjebie”.

         To styl tę książkę kreuje, bo przecież nie te syrenie pląsy i codzienność smutnych, brzydkich panienek. Ach, jak ona to opisuje, jak się wkręca w te analizy stanów lękowych, jak epatuje brzydotą, nawarstwia myśli i strumienie świadomości – nikt tak nie napisze pierwszego zdania, żeby później się wkręcić i pobiec własnym stylem, rozpoznawalnym w każdym zakątku kosmosu. Tylko pod koniec czuję, że już doszła do kresu, że już nie pociągnie, że przesadziła, rozluźniła jej się uwaga, bo sama historia już się wyczerpała, już pomysłu zabrakło, żeby np. zrobić jakąś woltę, zabić kogoś, nadać sens temu potokowi, uzasadnić to co napisała wcześniej. Więc zagmatwała się w opisach, nażarła tymi porównaniami do wyrzygania i kiedy mogłaby wreszcie ruszyć z jakąś akcją, szybko i chybcikiem kończy te rozmemłaną ni to powieść.

            Jakoś mi się ta książką, rozdmuchana marketingowo, mija z celem, jakoś mi się wydaje niepotrzebną, napisaną, żeby się w końcu wszyscy odczepili. Masłowska jest gdzie indziej, ona jest w artykułach z podróży, w felietonach w Przekroju, w zjadliwych komentarzach, krótkich mailach i szyderstwach z naszych prostackich nawyków.

        Już wiem, skąd mi się nawinął Auster, który denerwująco pisze wciąż o tym samym, nie mając talentu Masłowskiej, mając jedynie ciąg do zapisywania coraz to nowych stron, podczas gdy jałowość jego twórczości przebijana jest tylko przez jakoś tam zawiązaną akcję – wydawnictwo ich łączy i ten niewygodny format książek.

            Patrzymy na krótki wycinek życiorysu dziewczyn z jednej perspektywy, patrzymy na biedną Farah pod określonym kątem, ale przecież to nie koniec ich życia, przecież one nawet miały całe lata życia przed Masłowską, jeszcze sobie poskładają do kupy życiorysy, jeszcze nabędą trochę ludzkich cech, znormalnieją, wezmą kredyt mieszkaniowy albo popełnią samobójstwo.

            Wielkie halo wokół tej książki jest kompletnie nieuzasadnione, jak i jej nominacja do tegorocznej Nike, która z pewnością nastąpi. Po co to? Po co ten szum, to zapraszanie jej wszędzie, epatowanie jej kolorowymi rajstopami i seplenieniem? I nikt jeszcze jej bezpośrednio nie przywalił kopem, skaczą wokół niej prowadzący różne programy nie tylko literackie, mówią ogólnikami, że to takie albo śmakie, wydymają usta, są nawet nieśmiali wobec autorki, jakby bali się zburzyć własny wizerunek kogoś, kto wie po co to napisano albo po co Masłowska to zrobiła. A zrobiła/napisała, bo musiała w końcu przez to przejść, żeby za jakiś czas (3 lata), napisać wreszcie „coś”. I to „coś”, będzie wreszcie naprawdę „COŚ”.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do Kochanie, zabili nasza Masłowską.

  1. ~poopski pisze:

    Świetny tekst. Wielu, w tym i ja, czyta Masłowską tylko dla jej stylu. Warstwa fabularna delikatnie mówiąc nie poraża.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.