Etiopia 2010


Lektury abisyńskie
– odwieczny dylemat, co zabrać w podróż? Rzecz jasna powinno być to coś związanego z miejscem, w które jedziemy – w tym przypadku nasuwało się samo, żeby wreszcie przeczytać „Cesarza” Kapuścińskiego (bo w ogóle Kapuściński jest dobry w drodze, ze względu na swoją zwięzłość i łatwość, a jednocześnie przecież nie jest powierzchowny), więc jakby wrócił mi się ten autor z zeszłego roku, bo wtedy miałem jego Imperium.
Do tego zamówiłem sobie na Allegro książkę Andrzeja Wilczkowskiego „Każdemu według marzeń”, zapłaciłem 4,50 zł plus jeszcze więcej za przesyłkę. No tak, ale jeszcze w drodze trzeba mieć coś wciągającego na nudę dalekich przejazdów oraz coś, co toczy się łatwo i jest w stanie zaintrygować – taką funkcją szczycą się, rzecz jasna, kryminały. Musiałem zaryzykować, a właściwie przymknąć oko, na niezbyt udany wytwór pana Konatkowskiego, o którym uważni wszyscy i nieliczni tu zaglądający, wiedzą, ze zjechałem go niesamowicie, ale czas ma to do siebie, że rany leczy ponoć a bardziej każe nieprzyjemności zapomnieć, a to co najlepsze zachować, więc wziąłem, i serię mroczną WAB wzbogaciłem o czerwona okładkę z dymiąca fabryką, pod tytułem „Nie ma takiego miasta”.

Jak już mamy cos dla ciała i dla ducha, powinniśmy spakować do obszernego plecaka, tego podręcznego oczywiście, a nie głównego, bo on podróżuje w odcięciu od was, w lukach bagażowych, lub co gorsza na dachu samochodu, gdzie kurz i deszcz, więc należy wziąć ze sobą ( a nie wziąść – pamiętaj synu) coś specjalnego, co wywołuje myśli nostalgiczne, jest tylko nasze i szczególnie pachnące wrażeniami. Dostałem w prezencie, bo choć sam usiłowałem nieraz zdobyć, choć szukałem, przyznam niemrawo, ale jednak, choć czytałem kiedyś, ale nie kupiłem na własność, a przecież na własność mieć to trzeba, otóż jak wiemy, najpierw był film Bertolucciego a potem dopiero książka, którą smakowałem sobie w drodze: „Pod osłoną nieba” Bowlesa.

W wydaniu Czytelnika „Cesarz” jest w towarzystwie „Szachinszacha”, którego z braku laku, musiałem czytać w pociągu relacji Warszawa – Wrocław, i perfidnie nie skończyłem, mając na względzie przyszłoroczną podróż. Kapuściński za 14 900 zł jest już zdublowany przez twarda oprawę kolekcji Wyborczej, więc nawet planowałem go gdzieś tam zostawić, ale wtedy nie miałbym już co czytać w drodze powrotnej, więc ten Szach mnie stopował, żeby zabawić się w pozostawienie tej żółtej książeczki na czerwonej drodze pośród gromady nie znających języka polskiego dzieci. Za to w środku zachowałem paragon za zakup przewodnika LP, oraz kawałek miejscówki z Turkish Airlines, gdzie podają najlepsze jedzenie oraz wino w małych buteleczkach. Więcej gadżetów wyprawowych zawiera Bowles, bo nawet są tam podkreślenia nie moje, ołówkiem nie moim, ale  lektura tej książki pokazała, że film może być bogatszy i głębszy od książki, albo zadziałać jak prasa, która wyciśnie z tekstu namiętności, o których pisarzowi się nie śniło – ale czyż nie jest tak samo, kiedy czytamy i znajdujemy w tekście rzeczy, które jedynie my potrafimy dostrzec. Między kartkami dowód, że makaron z sosem pomidorowym kosztuje Lal Hotel 20,50 birrów.

Rozpękła mi się książka Wilczkowskiego, ale jest doskonałym świadectwem zmian, jakim Afryka uległa pomiędzy końcem lat 60-tych a współczesnością. Liczebność jednego z biedniejszych krajów Afryki zwiększyła się przez ten czas trzykrotnie, pomimo umieralności niemowląt na poziomie 10%; przeciętna rodzina ma 6-cioro dzieci a średnia długość życia nie przekracza 50-lat. Ta książka to jakby powrót mentalny do dawnych wypraw państwowych, ludzi, którzy chcieli przeżyć przygodę, w jakimś męskim sojuszu z zasad, reguł i romantycznych niezwykłości. O Konatkowskim lepiej zamilczę, choć już było lepiej, już coś mu świta, ale ucz się chłopie dalej, ucz, bo zagmatwałeś wszystko tak, że nawet mój nowy kolega, okulista z Warszawy, operujący na co dzień zaćmę, oddając mi książkę, rzekł, że utknął w niezrozumieniu i poplątaniu postaci, zdarzeń i wątków.

Bo dobranie odpowiednich lektur wyjazdowych to rzecz skomplikowana i trudna – zawsze kusi mnie, żeby wziąć gruba cegłę, której nigdy dotąd nie udało mi się zmęczyć, a którą powinienem poznać a nawet chcę poznać, ale nigdy nie mam dość cierpliwości ani samozaparcia. No ale gruby tom opowiadań Nabokova, jest zbyt ciężki i nieporęczny, dlatego wyleciał w ostatniej chwili z zestawu. Może do następnego lata?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Etiopia 2010

  1. czytanki anki pisze:

    Wygląda na to, że byliśmy w Etiopii w tym samym czasie;) Przyznam, że z przekory nie zabieram w podróż książek dot. danego regionu;)

  2. Albertyna pisze:

    „Z panem Biegankiem w Abisynii” Mariana Brandysa jeszcze było, jako dziecko czytałam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.