Pani Wyrocznia.

Nie mogłem się zdobyć na przeczytanie po raz pierwszy książki Margaret Atwood z dwóch powodów: po pierwsze wyobrażałem sobie, że jej proza musi być feministycznie poplątana, naznaczona piętnem kobiety walczącej, co nie jest wcale takie deprecjonujące, a jednak odpycha, a po drugie, że będzie to kolejna Alice Munro i historie kobiet, które już dobrze znamy z innych powieści. Oczywiście były to uprzedzenia siedzące gdzieś głęboko w tyle głowy, więc z łatwością je odrzuciłem, zachęcony hałasem, jaki od jakiegoś czasu wybrzmiewał w związku z serialem na podstawie jej „Opowieści podręcznej”, zwłaszcza, że główną rolę zagrała tam moja ulubiona aktorka z serialu Mad Men.

Atwood ma już prawie osiemdziesiąt lat i jest rodowitą Kanadyjką. „Lady Oracle” (tytuł angielski brzmi dobrze, ale polski kusi wieloznacznością) rozgrywa się głównie w Toronto, choć sam początek przenosi nas w okolice Rzymu. Rozpoczyna się chaotyczna historia kobiety, której przybycie do Włoch było zaplanowanym szaleństwem, a jej niezorganizowanie na początkowych stronach, rozczulająco nas wciąga. Joan Foster w Terremonto ukrywa się po wcześniej upozorowanym samobójstwie, choć tak naprawdę była to ucieczka bez wyraźnych powodów, raczej spowodowana szamotaniem się bohaterki, które towarzyszyło całemu jej wcześniejszemu życiu.

Pierwsze strony książki wciągnęły mnie swoją tajemniczością, zapowiedzią intrygi, niedopowiedzeniami, a Joan swoją opowieścią w pierwszej osobie kusiła czytelnika, doszukującego się w tej historii wątków kryminalnych. A jednak początek nie spełnił oczekiwań, ponieważ historia, która tak naprawdę dopiero zaczęła nabierać rumieńców, kiedy spodziewamy się rychłego rozwiązania zagadki zniknięcia bohaterki, nagle przechodzi w chronologicznie ułożoną opowieść kobiety, która wspomina swoje życie.

Też poczujecie ten zawód, rozczarowanie, zwłaszcza mężczyźni, oczekujący zagmatwanej akcji i niewiarygodnych zwrotów. Początek jest pretekstem do poznania losów dziewczyny, która stłamszona przez matkę, usiłuje nadać swojemu życiu własną jakość. Jako młoda dziewczyna swą inność manifestuje wyglądem, jest gruba i ubiera się mało gustownie – wszystko na złość matce. Atwood wiedze nas przez to życie sprawnymi opisami, czyta się to z przyjemnością, choć czasem z niecierpliwią pasją. Wiele fragmentów zdaje się być przegadanymi, ale wielbiciele smakowania dobrej literatury nie powinni narzekać, bo Atwood zna swój fach, i choć książka jest jedną z jej pierwszych, bo została napisana w 1976 roku, kiedy we Włoszech płaciło się jeszcze w lirach, to nie widać po niej śladów debiutanckiego strachu.

Życie Joan Foster naznaczone jest niepewnością, zdaje się być przez los ciągnięta, a kiedy napotyka na swojej drodze mężczyznę, to czy byłby to dziwaczny polski hrabia, mierny i pasożytniczy artysta, czy znerwicowany lewicowy radykał, to zawsze skłonna jest ulec ich namowom i skusić się na wspólne życie. Może zresztą tak naprawdę jest w realnym życiu, że los podsuwa nam osoby, które chcąc nie chcąc wybieramy, tylko jedni mają więcej szczęścia od innych. A Joan szczęścia najwyraźniej nie ma – charakter każe jej wplątywać się w romanse, w których musi się zastanawiać, czy uczucie które żywi do partnera, to jest miłość, czy w ogóle zdolna jest do kochania, czy nie jest tak, że po prostu znajduje ich po drodze i zostaje na jakiś czas.

Joan jest autorką szmirowatych powieści, cieszących się ogromną popularnością wśród nałogowych pochłaniaczek romansów, takiej literatury najgorszego sortu, choć swoją popularność te książki  zyskują dzięki temu, że autorka potrafi wczuć się w role swoich bohaterek. Przy okazji zacząłem zastanawiać się nad fenomenem Katarzyny Puzynskiej, której literatura jest tak chorobliwie i zgrzytająco zła, tak przesiąknięta frazesami i komunałami, że czytając (a właściwie słuchając audiobooka w skandalicznym wykonaniu kobiety o drewnianym głosie), odgaduję jak zachowa się jej bohater, ponieważ zachowa się on tak sztampowo i powie taki banał, którego spodziewają się czytelnicy złej literatury, ponieważ również ich życie jest oparte na banalnym schemacie. Czy Katarzyna Puzynska pisze tak specjalnie, czy pisze właśnie w ten sposób żeby trafić w ten ograny gust zwykłego czytelnika, czy to jest tyko taka gra inteligentnej autorki, nastawionej na sukces wydawniczy, a w głębi serca potrafiącej pisać nieszablonową prozę, która jednak dziś mało się opłaca?

Pierwsze zdanie „Pani Wyroczni” powinno zasmakować wszystkim pasjonatom, oceniającym książkę po skali zaintrygowania właśnie pierwszym akapitem: „Swoją śmierć zaplanowałam starannie,  w przeciwieństwie do życia, które meandrowało od przypadku do przypadku…”. Jeśli chcecie poznać to życie, grubaski o rudych włosach, sympatycznej, niepokornej, mądrej i zaplątanej jak każda z Was, ale przecież w jakiś sposób racjonalnie myślącej, zwłaszcza w momentach, kiedy analizuje swoje życie, więc jeśli chcecie poznać historię niedokończoną, historię na swój sposób fascynującą i obfitującą w przygody, to sięgnijcie po Atwood, a broń boże nie bierzcie się za Puzynską, bo skończycie w odmętach pospolitości, gdy tymczasem życie jest wystarczające banalne i trzeba czasem poczytać coś naprawdę wartościowego.

Ten wpis został opublikowany w kategorii książki i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.