Własnym zdaniem, to oczywiście książka dla snobów i miłośników twórczości autora „Lolity”. Proponuję rozpocząć podróż od pięciu pism lepidopterologicznych, które moszczą się na samym końcu książki i noszą wielce perwersyjne tytuły, takie jak: „Samica Lycaeides sublivens Nab” lub też „Zbieranie motyli w Wyoming, 1952”. Nabokov w latach czterdziestych przez kilka lat pracował na Harvardzie jako entomolog w Muzeum Zoologii Porównawczej, ale prawdziwe początki fascynacji motylami sięgają jego dzieciństwa w rajskiej Rosji przedrewolucyjnej, kiedy to matka pomogła przyszłemu pisarzowi oporządzić pierwszego pazia i pierwszego zawisaka, a kolekcja przyszpilonych motyli ojca, wzbudzała w nim niejasną tęsknotę. Kilka atlasów motyli, które stoją u mnie na najniższej półce, między innymi lekko przykurzona Encyklopedia „Motyle” Paula Smarta, to efekt młodzieńczej i bezwarunkowej miłości do prozy Nabokova, podobnie jak popularne kiedyś kolekcje zasuszonych owadów, w kolorowych i egzotycznych barwach wiszące w ramkach na ścianie.
Poetycko opisane motyle zyskują zupełnie inną rangę i czyta się naukową prozę Nabokova jak liryczny poemat z dziwnego świata entomologii. Czerwony motyl na okładce daje złudzenie, że oto dostaniemy coś w stylu grubej księgi pod tytułem „Motyle Nabokova”, w której Boyd, Pyle oraz syn Dmitrij Nabokov, zgromadzili wszystko to, co autor „Ady” zdołał napisać o motylach przez całe swoje życie, od fragmentów listów, po kawałki z wszystkich swoich książek, w których przecież aż roi się od błyskających skrzydeł.
A jednak to nie jest książka o motylach Nabokova. Dostajemy zbiór polemiczny, w formie odpowiedzi Nabokova na liczne artykuły czy wywiady, które o nim publikowano. I jest to naprawdę smaczne danie zwłaszcza dla fanatyków twórczości Rosjanina – zebrane wywiady pozwalają odszukać wszystkie te bufoniaste, ale przecież jakże typowe dla Nabokova stwierdzenia, którymi tak łatwo się zachwycamy. Jednocześnie forma tych wywiadów wymusza pewną sztuczność, ponieważ wiemy, co autor nam niezwłocznie zdradza, że bardzo rzadko można było go nakłonić do odpowiedzi na pytania zadawane bezpośrednio – cyzelowane wypowiedzi były wcześniej spisane i przekazywane redakcjom lub dziennikarzom. Czyta się to ze smakiem dostrzegając ironię, dowcip i samouwielbienie mistrza prozy.
Nabokov na pytanie dlaczego nie ma własnego domu, odpowiada, że trudno jest odtworzyć warunki dzieciństwa – nigdy nic nie dorówna wspomnieniom, więc po co kłopotać się namiastkami. Na pytanie dziennikarza Playboya czy wierzy w Boga odpowiada błyskotliwie, w swoim stylu i polecam to sobie zanotować, żeby kiedyś błysnąć w towarzystwie i wywołać zdumienie jakiejś blond piękności: „Żeby być całkowicie szczerym, powiem coś, czego jeszcze nigdy nie mówiłem, i co, mam nadzieję, wzbudza trzeźwiący dreszczyk, a mianowicie że wiem więcej, niźli potrafię wyrazić słowami, a ta odrobina, którą potrafię wyrazić, nie byłaby wyrażona, gdybym nie wiedział więcej.”
Oczywiście Nabokov tutaj również powtarza znane swoje awersje do pewnego rodzaju literatury, pisząc o Faulknerze jako twórcy kukurydzianych kronik, o Pasternaku, że jego „Doktor Żywago” jest paskudnie napisany, a Mann stworzył głupkowatą „Śmierć w Wenecji.” Wielkie książki kreowane przez dziennikarzy czy krytyków, przypominają mu czasem jakieś absurdalne złudzenie – jak gdyby ofiara hipnozy uprawiała miłość z krzesłem – to zapewne aluzja do wyśmiewanego na każdym kroku konowała Freuda. Nabokov szacunkiem darzy niewielu: spotkanego osobiście Joycea, rzecz jasna Kafkę z jego „Przemianą” oraz pierwszą połowę „W poszukiwaniu straconego czasu”. Chwaląc Joycea nie waha się napisać o „Finneganów trenie”, że jest mętną i bezkształtną masa fałszywego folkloru. O aforyzmach mówi, że są przejawem sklerozy, a o dobrych książkach jako czymś subiektywnym i trudnym – sztuka powinna być trudna, także dla czytelnika.
W tych wywiadach, artykułach, sprostowaniach przebijają się czasem smakołyki, bezcenne dla fanatyków twórczości Nabokova, jak np. ten fragment, kiedy przedstawia on swoje drzewo rodowe i czytając o przodkach, natykamy się na kawałek, gdzie pojawia się gruby Bolek III, książę śląski, umiejscowiony w rodzinie pisarza.
Smaczki, właśnie takie bezlitosne smakołyki, wyzierające dla uważnego czytelnika z każdej strony, stanowią sól tej zbieraniny wywiadów i artykułów. Nabokov się powtarza, puszy i wymądrza, ale jakże to jest rozkoszne, jaki to jest miód dla wszelkiego rodzaju snobów literackich. Baron Charlus Prousta zdaje się być najlepszym partnerem tych wypowiedzi, ten proustowski wymysł rozumiałby pisarza w każdym calu.
„Własnym zdaniem” to kompilacja lekko chaotyczna i raczej przeznaczona dla znawców twórczości Nabokova, a nie tylko tych, którzy słyszeli o „Lolicie”, przeczytali „Pnina”, a ugrzęźli w „Adzie”. Jeśli pierwsze zdanie Przedmowy wyda ci się skandaliczne („Myślę jak geniusz, pisze jak najlepszy stylista, ale mówię jak dziecko”) to nie masz czego szukać dalej; ale jeśli znasz „Maszeńkę” i „Zaproszenie na egzekucję” to poczujesz się tu jak u siebie w domu.
„Własnym zdaniem” można kupić na www.taniaksiazka.pl