Tomasz Stańko

„Desperado”. Autobiografia w postaci rozmowy Rafała Księżyka z muzykiem. Podczas promocji książki mieliśmy trochę Stańki w mediach i jego samego jakby lekko zdziwionego szumem wokół tego wydawnictwa. Szacunek dla Księżyka za perfekcyjne przygotowanie do tematu, no ale do Stańki za życiorys. Zastanawiające jest przecież, jak się zdobywa pozycję i od czego to zależy, bo przecież nie jedynie od talentu, który rozdzielany jest dosyć równomiernie, ale od szczęścia, trafu, wytrwałości a nade wszystko może od osobowości.

Twarda oprawa, ale takie książki powinny stać mocno na półce, zwłaszcza, że na końcu dużo przydatnych informacji nie tylko o płytach. A spójrzcie uważniej na zdjęcie na okładce: Stańko wkłada sobie palec pod okulary a drugą ręką trzyma trąbkę. Zdjęcia pokazują, że trębacz nie zawsze wyglądał tak stylowo jak obecnie. Może i sporo trzeba zapłacić, bo 54,90 ale książka sprzedaje się chyba dobrze, zwłaszcza, że szukałem jej po EMPiK-ach kilka dni i dopiero gdzieś tam ostatni egzemplarz przed chyba dodrukiem zdobyłem. Stańko jest niewątpliwie człowiekiem sukcesu, ale nic nie dzieje się przypadkowo – to inteligentny, oczytany i doskonale orientujący się w muzyce facet, a do tego z życiorysem potarganym, przez nałogi. Dużo prawd, z którymi się zgadzam, bo pokazują, że człowiek o względnie silnej woli potrafi zapanować nad swoim życiem. I ten fragment o bieganiu w Central Parku, człowieka, któremu nigdy nie przypisalibyśmy odruchu zmuszenia się do wysiłku fizycznego, a tymczasem on mówi o tych endorfinach, które wydzielają się w czasie biegania i o tym, że najlepsze kawałki powstały bez wspomagania, a dzięki temu, że był czysty.

Chodząc dosyć regularnie na koncerty Stańki słyszę to brzmienie i ono jest światowe – to się czuję od samego początku, nie tylko widząc lidera przykucniętego z trąbką ale w powietrzu pojawiają się wibracje, czego nie ma, z całym szacunkiem, przy Namysłowskim czy Ptaszynie. Do tego Stańko to porządny facet, nie kreuje się na gwiazdę, nie krytykuje innych, zazwyczaj mówi o nich „niezły cat”, pokazuje swoja drogę, która zaprowadziła go do najlepszej wytwórni i do Nowego Jorku, gdzie może sobie mieszkać kiedy chce. Czytanie przychodzi łatwo, Księżyk prowadzi nas systematycznie przez biografię a bohater na każdej stronie zadziwia wiedzą i filozoficznie uzasadnionym podejściem do życia. No i ta szczerość, praktycznie dzięki swojej pewności siebie, może być do bólu szczery, ale jakoś nie ma nic do ukrycia, przynajmniej w takiej stylistyce potrzebnej do napisania mięsistej biografii. W książce zaplatał się bilet na koncert Perfectu z 17 września 1999r. I chyba z autografem, ale kogo? Ile macie u siebie płyt Stańki?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na Tomasz Stańko

  1. B pisze:

    Dwie, to znaczy dwupłytowy „Peyotl”.

  2. mojeksiazki pisze:

    A to zazdroszczę bo ja mam „Peyotlu” tylko jedną, a pozostałych 10.

  3. Polski Blues pisze:

    Książka jest świetna! Polecam!

Skomentuj B Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.