Millennium – kontynuacja

Właśnie skończyłem kontynuację Millennium Larssona, z obłożoną lodem stopą, Telemannem oraz Syryjczykami w TV, którzy wyrzucają na tory ofiarowywaną im przez węgierskie służby wodę. Czy te wszystkie fakty da się połączyć ze sobą – do końca nie wiem, ale przeczytanie Lagercrantza słabo wyjaśnia nam rzeczywistość, w której żyjemy, odwrotnie niż czytana równolegle „UległośćHouellebecqa. Ale o tym potem…

Fascynację Trylogią Larssona mamy już za sobą. Od wydania przez Czarną Owcę pierwszego tomu, „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet” minęło 6 lat, filmy w dwóch wersjach, szwedzkiej i hollywoodzkiej potraktowaliśmy jak ciekawostki, a z życiorysu „Mężczyzny, który odszedł za wcześnie”, pamiętamy jedynie mozolną wspinaczkę przepalonego papierosami autora schodami, które doprowadziły go do raju.

CSC_0856

Tymczasem trwała walka o prawa do pieniędzy, które książki zarobiły, z wiadomym skutkiem, choć jak to się mówi, pieniądze, to nie wszystko, a rękopis kontynuacji Trylogii, naszkicowany przez Larssona, pozostał we władaniu jego partnerki życiowej Evy Gabrielsson. Ojciec i brat Stiega Larssona, Erland i Joakim postanowili zaspokoić oczekiwania fanów Larssona i zlecili napisanie dalszego ciągu Lagercrantzowi, a zyski przekazać na rzecz założonego przez Larssona magazynu „Expo”.

Czytelnik  „Co nas nie zabije…” czuje się trochę zdezorientowany swoim podejściem do tej książki – z jednej strony legenda pierwowzorów, każe nam jak najszybciej książkę zdobyć, stąd szalony nakład rozszedł się błyskawicznie, a rzesza tramwajowych czytelników z perwersyjną ostentacją, rozkładała na kolanach czwarty tom, ale „on the other hand”, liczba recenzji i omówień, po tygodniu od premiery nie oszałamia. Oprócz namiętnych czytelników, pozwalających sobie zarywać noce, ilość osób, które mogą pochwalić się przeczytaniem całości, jakoś nie imponuje.

Moje zmagania z książką Lagercrantza trwały tydzień, ponieważ, nie potrafiłem się wciągnąć w aurę i klimat, że przeżywałem rozczarowania, że nie ciągnęło mnie tak bardzo, żeby poznać zakończenie, być może dlatego, że było przewidywalne jak wynik dzisiejszego referendum. Książka zaczyna się zachęcająco, od historii Fransa Baldera, geniusza informatycznego, który wiedziony nagłym impulsem, postanawia odzyskać syna. Zostajemy wciągnięci w historię niespiesznymi wydarzeniami, kibicujemy ojcu i jego autystycznemu synowi, a potem odnajdujemy zarówno Mikaela Blomkvista jak i naszą ulubienicę Lisbeth. Niestety oboje zdają się być stworzeni od nowa, pomimo całego asortymentu przypomnień z poprzednich tomów, odstają od pierwowzorów jak wyrób czekoladopodobny od oryginalnej Milki z toffi.

Mikael przebrzmiewa jak jego legenda, ponieważ nowe pokolenie żąda już zupełnie innych atrakcji, a sprzedaż czasopism poza Internetem, interesuje coraz mniejszą rzeszę starzejących się weteranów. Kłopoty Millennium nie powinny dziwić, czeka to wszystkie nośniki tradycyjne, a wymóg tabloidyzacji gazet, zmieni rynek prasowy, podobnie jak to się stało z nieszczęsną telewizją, z jej serialami, kabaretami i programami o tańczących i śpiewających celebrytach.

Większość rozdziałów, rozpoczyna się imieniem i nazwiskiem opisywanych w nim osób, co jest dobrym pomysłem, ponieważ można się zagubić w kojarzeniu tych nazwisk i przypisanych im stanowisk – jest ich jakby trochę za dużo, choć każda otrzymuje od autora dogłębne dossier. Kiedy powoli zaczynamy się wciągać w akcję, nagle łapiemy się na tym, że akcja uwięzła w jakimś bagnie rozmów wspomnieniowych, gdzie usiłuje nam się wtłoczyć do głowy motywy i pobudki bohaterów. No ja to rozumiem, ale czytam kryminał a nie relacje opowiadane w mniej lub bardziej wyszukany sposób – rozmawiają ze sobą przez dziesięć stron, wałkują ten sam temat, zalewa nas milion słów, które coś mają wyjaśnić a tak naprawdę są po to, żeby autor dobił do magicznej liczby pięciuset napisanych stron, bo tak zapewne umówił się z wydawcą.

Nagle dociera do mnie, że cała ta zabawa kryminalna rozbija się o dwie rzeczy: rysunek sawanta, który demaskuje mordercę oraz powrót bliźniaczki Salander, obdarzonej tutaj jakąś niewyobrażalną aurą. Poznajemy łzawą historyjkę o tym, jak piękna Camilla zadręczała Lisbeth, opowiedzianą przez żyjącego wciąż Holgera Palmgrena w niewiarygodnie ciągnącym się rozdziale. Pod koniec zaczyna się przeskakiwanie przez coraz nudniejsze fragmenty, akcja nie grzeszy dynamiką, a jeśli już coś ma się wydarzyć, to ciągnie się to ślamazarnie z zupełnie niepotrzebnymi wtrętami – powiedzmy sobie szczerze, autor biografii Zlatana Ibrahimovica, nie jest wówczas w swoim żywiole.

Problem sztucznej inteligencji oraz machlojek przeróżnych instytucji państwowych, miał być myślą przewodnią książki, ale wolimy widzieć przed oczami jak Lisbeth załatwia kolejnych mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet, a łatwość z jaką udaje jej się to robić, przebija wszystkie dotychczasowe przygody, nie tylko Jamesa Bonda, ale nawet Hansa Klossa. Do tego rzecz jasna potrafi włamać się wszędzie i pobić każdego. Niestety, jak już wspominałem, Lisbeth w tej książce pożegnała się raczej ze swoja mroczną aurą, której przydał jej Larsson, a zyskała piętno herosa z komiksu. O Blomkviście lepiej nie napiszę …

Rzecz jasna na koniec uderza w nas to nieuchronne wrażenie, podbudowane nawracającą weną autora, kiedy musimy się żegnać, z jakby nie patrzeć, swoimi ulubieńcami, ale przecież dostajemy wyraźny sygnał, że siostry jeszcze ze sobą powalczą w kolejnych częściach, prawdopodobnie coraz słabszych. Bo przecież w całym tym tomie, chodziło o to, żeby Lisbeth rozliczyła się z siostrzyczką, a ta druga wreszcie ją załatwiła.

Na koniec właścicielka wytatuowanego na plecach smoka (a gdzie jest Jagan panie Vincencie?) prześpi się z Mikaelem, bo przecież warto czasem uderzyć w sentymentalny ton.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.