Miles Davis

„Miles. Autobiografia” przy współpracy Quincy´ego Troupe´a, przełożył Filip Łobodziński, to II wydanie, a pierwsze ukazało się w innym przekładzie. Ładna książka z obwolutą, na której zdjęcie Milesa, starego Milesa, grającego na trąbce. Błyszczy okładka, błyszczy obwoluta, kilku patronów medialnych, wysoka cena 43,50 zł. W środku zdjęcia. Niektórzy piszą o wybitnym przekładzie Łobodzińskiego i tak naprawdę nie ma się do czego przyczepić – podejrzewam, że książka napisana była charakterystycznym językiem, którym Miles po prostu opowiadał biografowi o swoim życiu, a ponieważ życie to bogate było w wydarzenia, to i prześlizgnął się Davis po nim w tej książce dosyć sprawnie i już. Rzeczowo informuje gdzie i kiedy z kim grał, jakie płyty, jakie składy, jakie utwory. Czasem wtrąci jakiś smaczek, czasem nazwie swoich czarnych braci „cizie” (to właśnie ten język, którego Duduś szukał, ta konwencja czarnych alfonsów, którym przecież sam Miles też był), ale generalnie jedziemy z bohaterem przez życie w tempie jego ferrari. I to jest niestety skaza na tej książce, bo nie dosyć że jedziemy chronologicznie przez świat, to do tego w przypisach tłumacz nam wyjaśnia kim byli wielcy jazzu, opisuje każdego z osobna, co dla nowicjusza jest być może piękne ale dla smakosza denerwujące. Miles pisze: „Bird był jak Dal, mój ulubiony malarz” albo „Przecież Bird i Bean też się różnią, podobnie jak Picasso i Dal.” To ja się pytam kim jest Dal? Czy Miles tak o nim mówił czy tłumacz tak tłumaczył? A przecież Łobodziński jest iberystą więc co? Jeśli Davis tak mówił to głupio robił, a przecież nie był idiotą, a może się tak mówi? Kompletnie nie mogę tego rozgryźć, jakoś mnie to gnębi.
Świetny jest spis wszystkich płyt Davisa, które ukazały się za jego życia i kiedy zaznaczyłem, które mam, ogarnęło mnie przerażenie, bo jak wielu nie mam. Nie mogłem tek książki nie mieć, podobnie jak najnowszego „Kapitana Żbika” więc wiedziałem, że kupię i z przyjemnością chodziłem po księgarniach. Uderza jeszcze w tej książce jak bardzo Ameryka była i może w dalszym ciągu jest rasistowska – tacy geniusze jak Davis co chwila muszą być narażeni na traktowanie jak obywatele drugiej kategorii – i to nie tylko w latach 40-tych, kiedy Miles zaczynał, ale aż do końca lat 70-tych, można go było wsadzić do więzienia za to tylko, że był czarny. A w tym samym czasie w Europie przyjmowany był jak król – pisząc o ulubionych miejscach, w których grał, wymienia Polskę.
Postawię na półce obok Fordhama i ksiązki o Pink Floydach. A mam przecież kilka biografii kompozytorów, ale ze skruchą przyznam, że nie czytałem, ale przeczytam, co przed nowym roku przyrzekam. Bo na przykład taka biografia Mahlera …

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Miles Davis

  1. robak pisze:

    Niestety nie stać mnie na tę książkę teraz. Nie zapomnę jednak genialnego moim zdaniem przekładu anglisty Tłuczkiewicza, który sam przyjmował Milesa w Wa-wie jak Boga. A tu murzyn z trąbką przyjechał po prostu.I do tego chamowaty. Ciekawym, czy w nowym tłumaczeniu też jest ten błąd Milesa, który pomylił Polskę ze Związkiem Rad sądząc, że to Andropow mu podstawił limuzynę na lotnisko. Do mojego prywatnego języka weszło na stałę słowo „groźne”, którym chętnie operowal Tłuczek. Groźny może być wymiatacz na basie, ale groźne mogą też być „zadki” panienek na plaży. Bardzo chciałbym porównac Dudusia z Tłuczkiewiczem, ale nie zarabiam aż tyle, bo tłumaczę bardzo nieczytelne książki.

  2. ~cinkolak pisze:

    Tłuczkiewicz czytał w Trójce Milesa w odcinkach w 93. A nowe tłumaczenie dostałem na urodziny.

Skomentuj robak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.