„Nurze z nią! Wypalić ją z pracy, jak jałową owcę! I mówi tak: Dwulać Taju? To ja na taj: Angsto chętnie: i dalej prosić, żeby nie pomyślała niczego na opak, ale myślę, że ma nierówno pod guzikiem. Zjadłem trochę torfu i żadna ze mnie proszę miszę missy. Oczywiście wiem, pet uszku, jesteś uczony i czuły w sobie i tak lubisz warzywa, ty długi chłodny kocie ty! Proszę quaskawie zawrzeć zmiękną znaquomość! Cud dorszyk, wężyk i cyklista.”
Pachnie niezwykle książka, waży się w ręku, się brązowieje! Urokliwie Joyce chichocze, śmichem-chichem, zawadiacko i wiosennie. Otworzyć byle gdzie i przeczytać kilka zdań. Śmiech wzbudza. Trzymać pod ręką minimum miesiąc – dobrze w pracy, w śniadaniowej przerwie zerknąć. Mieć. Mieć w widocznym miejscu, żeby widać było. I żeby sięgnąć było. Dobrze mieć. Nie przeczytać. Mieć.
miec sie da. ale czy preczytac?
Genialne wyżyny absurdu! muszę zdobyć koniecznie!
Zapraszam na http://www.zatrutepioro.blogspot.com
No popatrz, a ja musiałem odpędzać znajomą księgarkę, która mi chciała ten bubel wtrynić;)