Deyna czyli obcy.

Najbardziej podobał mi się zwód Gadochy. Piłkarz ustawiał się tyłem do linii autowej na połowie przeciwnika i z piłką przy nodze przesuwał się krótkimi skokami, niczym uczeń na wuefie, sunął w kierunku bramki, by nagle, ku zaskoczeniu próbującego mu odebrać piłkę obrońcy, kopnąć ją zewnętrzną stroną buta i popędzić w kierunku bramki, gubiąc wszystkich zdezorientowanych. Zapytajcie dzisiejszych 12-latków, którym piłkarzem reprezentacji chcieliby zostać – większa połowa nie będzie chciała się w to bawić, bo w piłkę gra, ale wirtualnie, choć FIFA 2014 to tylko przerywnik wśród innych gier, a  prawdziwą piłkę kopali jak musieli, w szkole. W latach 70-tych przeciętny 12 latek potrafił bez zająknięcia wymienić jedenastu najlepszych piłkarzy reprezentacji Polski i każdy z nich miał swoich fanów. Najmniej miał ich Deyna. Gadocha mi imponował bo sam grałem na skrzydle, Lubański był najbardziej medialny, Szarmach główkował, Lato pędził jak wicher a Kasperczak podawał. Nasza obrona była nie do przejścia: Gorgoń, zwany przez Anglików budką telefoniczną, Żmuda o kamiennej twarzy czy Szymanowski z długimi włosami. Tomaszewski – wiadomo.

CSC_0902

Nie czytam biografii gwiazd rocka, nie kupuję książek o sportowcach, ale w tym przypadku nie mogłem sobie odmówić: „Deyna czyli obcy” to jak powrót do Edenu. A przecież znam te wszystkie mecze na pamięć a wyniki spotkań z Mistrzostw Świata w 1974 roku potrafię wymienić obudzony z głębokiego snu. A kto pamięta, że Górnik Zabrze grał w 1970 roku w finale Pucharu Zdobywców Pucharów a miejsce w tym finale zdobył po losowaniu, słynnym rzuceniu monetą, po remisach z AS Romą?

Wspomnienia są jak opowiadanie bajek – wydaje się, że to wszystko przeżywaliśmy, ale trudno jest w to uwierzyć. Książka Kołtonia odsłania kulisy wielkich meczów i pokazuje jak współczesna piłka różni się od tamtej, gdzie sukcesów nie brakowało. Deyna jest przykładem modelowym, wywołującym sprzeczne uczucia piłkarzem o bajecznej technice i mądrości taktycznej, zamkniętym w sobie chłopaku, manipulowanym przez działaczy, znienawidzonym na Śląsku niemal od samego początku, obwinianym za porażkę z Argentyną po słynnym nie wykorzystaniu rzutu karnego, wygwizdywanym nawet po strzeleniu bramki; Deyna jest ofiarą systemu – piłkarz, który mógł grać w Realu Madryt, zarabiać miliony, stać się ikoną polskiego futbolu, wylądował w Ameryce, gdzie na piłce mało kto się zna.

Książka Kołtonia jest drobiazgowa i oparta nie tylko na starych wycinkach prasowych – autor dotarł do wielu ludzi, żeby wyciągnąć od nich prawdę o Deynie. I ta prawda odsłania się w trakcie czytania książki, pokazując jak ważne są kulisy meczów, przygotowań, jak wiele zależało od anonimowych ludzi, od systemu, od zbiegu okoliczności, od animozji miedzy Strejlałem a Gmochem, od mądrości Kazimierza Górskiego. Doskonale skonstruowana książka – czyta się to z przyjemnością, widać pasję Kołtonia w odsłanianiu tego, co często nie docierało do masowej publiczności, a jednocześnie autor nie ocenia, nie puentuje, zostawiając nam wyciąganie wniosków z materiałów, które zebrał.

Deyna jest dla Kołtonia pretekstem do opisania chwały polskiego futbolu. Lubimy czytać o tych dniach, kiedy odprawialiśmy najlepszych z kilkoma bramkami w zapasie. A dziś nasze drużyny przegrywają z islandzkimi półamatorami i jak nie znoszę oglądać jak przegrywamy tak pozwalam sobie wspominać o bramkach zdobytych bezpośrednio z rzutu rożnego. A to potrafił Kazimierz Deyna.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do Deyna czyli obcy.

Skomentuj ~herbikm Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.