Betonowy Pałac.

Przy okazji wydania „Pochłaniacza”, Katarzynę Bondę okrzyknięto królową polskiego kryminału, a tu nagle wyłania się Gaja, niczym Godzilla z tą swoją wielką jak cegła książką i słyszymy ponownie okrzyki: królowa polskiego kryminału! Tak więc królowych ci u nas dostatek, tylko korona jedna. Ja bym te korony i szarfy schował głęboko, do czasu, aż pojawi się dzieło naprawdę warte królestwa. Kobiety niech się tarmoszą w nierównej walce, bo jak porównać książki, kiedy można porównywać urodę. Ten genderowy dowcip oczywiście nie przystoi, bo jak się wsłuchać w wypowiedzi obu pań, jak prześledzić wywiady z nimi to widzimy, że mamy do czynienia z bardzo inteligentnymi osobami, które wiedzą, czego chcą i znacznie lepiej wypadają w rozmowach niż np. Marek Krajewski, który podobno pisze lepiej, choć mnie się wydaje, że tylko i wyłącznie dlatego, że ma doskonale przemyślaną intrygę.

Tak więc jak sięgniemy do wywiadu Bondy na stronie xięgarnia.pl, to ja się zaczynam mocno zastanawiać, gdzie tkwi błąd w jej książce, wypromowanej cudownie, a sprzedanej jeszcze lepiej. Podobny schemat spotykamy w przypadku Gai Grzegorzewskiej, która zdaje się być osobą doskonale zorientowaną, jak należy napisać dobry kryminał, ma świetne podstawy teoretyczne, przestudiowała dokładnie klasyków, napisała o nich mnóstwo tekstów, wgryzła się w materię, ale nadal daje się ponieść emocjom, własnemu wyobrażeniu czym powinien być kryminał i w jaki sposób wzbudzać namiętności.

DSC_1192

Jak zacząłem czytać Betonowy Pałac to pomyślałem, że wreszcie Gaja zrobiła kolejny krok, że uwalniać się zaczęła od tych tragicznych początków typu „Noc z czwartku na niedzielę” czy ostatniego „Grobu”.  Książka napisana w pierwszej osobie i do tego nie jest to Julia Dobrowolska, lecz jej przyrodni brat, kochanek i sprawca, który oszpecił ją i na całe życie. Profesor wraca na stare śmieci, do Krakowa, z egzotycznej scenerii przenosi się do dobrze znanej miejskiej dżungli. I tak naprawdę nie wiemy dlaczego to robi, podobnie jak ciężko nam zrozumieć w tej książce szereg innych rzeczy. Ale zaczyna się bardzo dobrze, może nie rewelacyjnie, ale dobrze, wciągam się w ten życiorys, kolesia, który potrafi cytować Prousta a jednocześnie jest  jakimś przygłupem w swoim postępowaniu. Cały ten kryminał oparty jest na takim dysonansie, że postaci w nim występujące są mądrzejsze od autorki, która je prowadzi, że ich bagaż inteligencji, pasji oraz przeszłości przerósł Gaję, która obdarzyła je tyloma sprzecznymi cechami, że zdają się własnymi karykaturami.

Bardzo dobrze wypadają rozmowy bohaterów, dopóki nie zaczynają się przekomarzania, jakieś wojny słowne, które nie odzwierciedlają sedna sytuacji, fajerwerki docinków, przekleństw, grubiańskich dowcipów, a przecież to są osoby, które z dresów już wyrosły i ta odrobina charyzmy im się należy. Tymczasem psychologicznie dzieje się źle, Julia raz chce a innym razem nie, miotają się i grzęzną w jakiejś przepychance.

No ale to co dzieje się w drugiej części książki zakrawa na uśmiech politowania – dostajemy do zjedzenia jakiś wydumany światek, dzielnicę Krakowa rządzoną przez Opiekuna, człowieka bez właściwości, opisanego płasko i mdło – ktoś o takiej charyzmie mógłby zostać podrzędnym alfonsem w Piotrkowie Trybunalskim. Tytułowy Betonowy Pałac to blok na osiedlu, opanowany przez przygłupawych dresów, a towarzystwo Opiekuna, jego pomagierzy, oprócz bezmyślnego sadyzmu, nie odznaczają się, żadnymi walorami, dzięki którym Profesor miałby się ich obawiać. Bo nasz heros jest macho w postępowaniu (czyli posiada tę dozę debilizmu, którą odznaczają się „prawdziwi” mężczyźni) ale wrażliwym kotkiem bywa, kiedy uda mu się nad czymś zadumać.

Żal mi autorki, żeby opisywać dziesiątki niekonsekwencji, opisów wybebeszonych trupów, bijatyk, a nawet zmartwychwstania. Autorka chciała opisać Kraków sterroryzowany grasującym Rzeźnikiem ale ładnie zawiązany początek, gubi się gdzieś w połowie i dostajemy parodię trzeciorzędnego romansu przemielonego z czwartorzędną powieścią fantasy oraz kryminałem dla nastolatków.

Naprawdę niewiele brakuje Grzegorzewskiej, żeby pisać dobre książki: sama powinna przede wszystkim wymyślić schemat intrygi, która jak szkielet określi charakter książki, a następnie wypełnić go mięsem, ale w sposób ograniczony wykorzystując swoje narowiste ciągoty do przesady, najlepiej zatrudniając zdolnego redaktora. W Betonowym Pałacu za dużo się  dzieje i gdyby go przyciąć do 250 stron, wyrzucić co głupsze sceny, dać bohaterowi więcej oddechu, charyzmy, spokoju i klasy, to z tej pensjonarskiej historii, można by zrobić porządny kryminał pociągowy, gdzie zagadka byłaby fascynująca a bohater nie kompromitował by się tak często głupimi postępkami. Ale z Julii Dobrowolskiej, raczej zrobić się już nic nie da.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.